Odpoczynek

Odpoczynek

sobota, 28 grudnia 2013

Lęk separacyjny?

Święta, święta i po świętach.
Powiedzonko stare ale w sumie prawdę mówi. Tydzień przed świętami dostaliśmy wolne z pracy więc siedzimy w domu już drugi tydzień z synkiem. Przemiana jaką przeszedł w tym czasie jest niesamowita! Tyle się nauczył! Potrafi już sporo powiedzieć a jeszcze więcej rozumie. To naprawdę spory sukces i widać, że siedzenie obojga rodziców w domu mu służy. Od dawna widziałam, że synek raczej lubi jak jest głośniej, jak jest harmider i lubi śmiech. Nie ważne kto się śmieje - synek musi śmiać się razem z nim!

Ale doszła do tego inna rzecz. Od dwóch dni synek ma lęk separacyjny. Nie możemy na chwilkę wyjść z pokoju do łazienki bo zaraz płacze albo na około pyta się "Mama? Tata?" zdenerwowany.Przez to widmo powrotu do pracy jest straszne.
Każde niezadowolenie jest wywrzaskiwane. A że płuca ma po mnie to jestem świadoma do czego jest zdolny teraz a do czego będzie zdolny w przyszłości. Zgroza dla naszych uszu. Płacz też jest wrzaskliwy - ale tylko ten, który wymusza coś na nas. Momentami jest naprawdę głośno i zastanawiam się kiedy przyjdzie do nas sąsiadka z zażaleniem. Wielu zdjęć nie zrobiliśmy, a to ze względu na brak czasu, bo święta mimo, że udane to jednak ciągle w biegu.



To nasza mała choinka ubierana razem z synkiem:


A to zabawa częścią prezentów, które dostał na gwiazdkę synek:


Ogólnie radość z prezentów wielka ale już teraz leżą i czekają aż synek się nimi zainteresuje (a minęły cztery dni).

Mam nadzieję, że u Was święta minęły również wspaniale co u nas. I póki mogę to od razu życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku!

sobota, 21 grudnia 2013

O miłości słów kilka.

Byłam osobą czytającą tony romansów. Uwielbiającą większość filmów romantycznych i zaczytującą się w powieściach Jane Austen. Jednak mimo tego dość twardo stąpam po ziemi a wyrażenia typu:
Miłość od pierwszego spojrzenia, miłość bezgraniczna, miłość nad życie czy miłość ściskająca za serce uważałam po prostu za puste słowa.
To było jak byłam nastolatką. Aż do momentu, w którym nie spotkałam swojego męża. Młoda, bo szesnastoletnia dziewczyna poznała kogoś dla kogo straciła głowę i serce. Nie było ważne, że jest o cztery lata starszy. Nie było ważne, że akurat był w wojsku. Nie było ważne, że spotykaliśmy się tylko jak miał przepustkę. Od pierwszego momentu gdy na siebie spojrzeliśmy coś "zaiskrzyło". Potem podczas rozmowy czułam jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Od słowa do słowa minął rok i nastał czas rozłąki. On wyjechał za granicę a ja zostałam by skończyć szkołę. Tęskniłam i sumiennie co tydzień w niedzielę jeździłam do niego do domu by dzwonić przez internet. Teściowa nigdy nie narzekała na te wizyty a ja mogłam choć trochę porozmawiać. A potem usłyszałam, że chce mnie tam. Mam jechać do niego! Na skrzydłach skończyłam szkołę i wyjechałam. Potem wszystko poszło jak z płatka. Odkładanie pieniędzy na ślub. Wesele. Własne mieszkanie, niestety tylko na kredyt. I ponad dwa lata temu decyzja o dziecku.
Szczęśliwa i kochana uważałam, że odnalazłam pełnię szczęścia. Kochałam, byłam kochana. Czego chcieć więcej.

Do momentu w którym nie pojawił się ON!

Synek, który do porodu miał być dziewczynką. Kiedy dostałam go na ręce pierwszy raz zrozumiałam. Istnieją różne rodzaje miłości. I do wszystkich pasują te same wyrażenia.
Kiedy miałam synka na piersi to uderzyło we mnie to uczucie: Miłość od pierwszego wejrzenia, bezgraniczna, nad życie, ściskająca za serce. Spojrzał się na mnie tylko raz tymi swoimi oczkami i przepadłam! Miał (i ma) dar czarowania jak tatuś! Tak cudownie było go czuć na skórze, dotknąć tych czarnych włosków. Mówią mi, że płakał. Nie pamiętam. Byłam tylko ja i on. Nieważne, że tabun lekarzy i położnych kręcił mi się po sali. On i ja. I tata. Bo zaraz potem oddałam go tacie, by potrzymał wymarzonego synka. Chciałam zdjęcie i poprosiłam położną by zrobili im razem zdjęcie. Mam piękną pamiątkę. I piękne wspomnienia.
Chwilę potem poprosiłam telefon i zadzwoniłam do mojej M. Chciałam się pochwalić z dumą, że mam syna. Że ona ma wnuka. Jeden jedyny raz poczułam z nią więź. Słyszałam, że płacze.


Dziś, kiedy synek ma szesnaście miesięcy zakochuję się w nim jako matka wciąż od nowa. Kiedy cieszy się, że zbudował wieżę z klocków. Kiedy bawi się w chowanego (ja się chowam a on chodzi po pokoju i szuka). Kiedy mnie przytula i kiedy dostaję buziaka. Czasami siedzę się tylko z mężem i patrzymy jak się bawi i po swojemu mówi. Ściska mnie za serce, ta miłość, ta bezgraniczna. Wtulam się wtedy w męża i siedzimy dalej patrząc się na synka.

I to jest miłość.

piątek, 20 grudnia 2013

Papcie

W końcu udało mi się kupić papcie dla mojego szkraba. Odkąd pamiętam u mnie w domu w takowych się chodziło i zwyczaj ten został mi do dziś. Ponieważ u nas w domu same podłogi szwedzkie to postanowiłam, że sprawdzę czy robią już papcie w rozmiarach lilipucich. Robią.
I kupiłam jedne na spróbowanie, jednak mimo przymiarki w sklepie okazały się za duże. No to znowu musiałam pojechać do sklepu tym razem po mniejszy rozmiar.
Udało się. Papcie pasowały. Nawet synek się ucieszył, choć nie dlatego, że miał je na stopach.

Syn przy chodzeniu stuka. Tak tupie, że wszędzie go słychać! A jak mu się to podoba! Nic tylko by latał po całym domu. A wieczorem pokazał mi coś na wspomnienie czego do dzisiaj uśmiecham się w myślach.
Stanął blisko mnie i zaczął tańczyć w rytm jakiejś tam muzyki z telewizora. Po czym zaczął tupać w miejscu. Wyglądało to jakby stepował! A ile zabawy przy tym było!

Tak mu się podobają, że nauczył się nazwy. Jak wchodzimy do domu z dworu to pierwsze co woła to "papcie!" i nawet grzecznie siedzi jak mu je zakładam.
Niestety jest jeden aspekt sprawy o którym nie pomyślałam. Znalazłam szkraba raz na podłodze jak konsumował przód papcia. I z tym papciem w buzi próbował się do mnie uśmiechnąć.
Rozbroił mnie tym.

KĄCIK MAMY:
Mój nałóg kawowy powrócił ze zdwojoną siłą. Starałam się ostatnio ograniczyć spożywanie tego napoju i to z dobrym w sumie skutkiem bo ograniczałam się do dwóch kaw dziennie.
To przeszłość. Mąż postanowił "wspomóc" mnie i na urodziny kupił mi maszynę do robienia kawy.
I teraz chleję znowu po trzy, cztery kawy dziennie. Przynajmniej jestem wyspana... .

sobota, 14 grudnia 2013

Mama poobijana!

"Ćśśśśś! Powiem wam coś. Tak żeby mama nie słyszała. Wiecie ile ja mam roboty z usuwaniem tych wszystkich moich zabawek z mamy drogi? Albo z uważaniem, żeby mama na mnie nie wpadła? Mówię wam. Cały dzień zajęty." - powiedziałby mój syn gdyby mógł.

Tak to już ze mną bywa, że chyba od urodzenia mam problem z równowagą i uważaniem na siebie. Z natury jestem już i tak zapominalska i roztrzepana. I poobijana. Często zapominam też gdzie leżą klucze, wyjąc mięso do rozmrożenia na obiad, wyjąc ciuchy z pralki czy nawet wziąć kanapki do pracy. Nie ma dnia, żebym gdzieś się nie uderzyła a z siniakami jestem spokojnie zaznajomiona.


Pamiętam jak byłam młodsza i jeszcze chodziłam do szkoły to moja M zawsze chodziła za mną i wciąż słyszałam: "Kanapki wzięłaś? Bilet masz? Zeszyty są? Masz tą spinkę dla koleżanki?" A ja zdenerwowana odpowiadałam, że "Taaaaak, mam wszystko!" Po czym za rogiem słyszałam głośny krzyk: "A komórka?".
Tak. Komórki zapomniałam.
Czasami cofałam się do domu po przybory higieniczne bo mimo, że brzuch bolał a ja musiałam wyjść to i tak zapominałam.
Kiedy poznałam swojego przyszłego męża to w stanie upojenia i zauroczenia zapominalstwo sięgnęło zenitu.
Nawet wtedy cała w siniakach chodziłam, bo futryny i klamki na mnie naskakiwały (do dziś to robią - uwzięły się).
Jest nawet takie zabawne zdarzenie:
Odprowadzałam swojego teraz już męża do drzwi wyjściowych. Stanęłam już na schodach na zewnątrz a on już był w połowie drogi do ulicy kiedy się obejrzał. Chciałam mu zaimponować i zamachnąć włosami do tyłu tak jak czasem robią kobiety na filmach. Moja głowa spotkała się z drzwiami. Solidnie przysadziłam. Prawie zemdlałam! Mąż (wtedy jeszcze chłopak) przez śmiech mnie łapał bo podbiegł..

Kiedyś też biegłam do samochodu męża ze sklepu w zimie. Siedział za kierownicą i kiwał mi na parkingu. Nie zauważyłam zamarzniętej kałuży. No to dlaczego nie miałabym się przewrócić? Obcas pooooojechał a ja usiadłam na cztery litery. W jednym momencie mąż śmiał się do mnie a w drugiej mnie nie widział (tak mi opowiadał). Tyłek bolał jak nie wiem co.

Jak zostałam matką to stałam się trochę bardziej zorganizowana. Staram się niczego nie zapominać. Mam też kalendarz i terminarz. Staram się wszystko zapisywać. No właśnie. Staram się. Bo zapominam czasem też zapisać!

Nie dalej jak trzy dni temu pojechałam przez salon na synka samochodzie. Wcale nie takim małym zresztą, więc nie wiem jak go mogłam nie zauważyć. Włażenie bosą stopą na klocki to moja specjalność. Nawet układanie z synkiem klocków to czasami dla mnie katastrofa.

Przyglądam się synkowi i widzę czasem jak plącze się o własne nogi. Przewraca, uderza bądź czasami nawet sam ugryzie (jak ząbkuje to trzyma rączkę w buzi i czasem się tam chapnie). W nocy tańczy przez sen po całym łóżku i z pokoju słychać tylko ciche uderzenia o szczebelki.
A mi pozostaje jedynie pytać: On tak tylko ze względu na wiek, czy może odziedziczył to po mnie?
Oby nie!

wtorek, 10 grudnia 2013

Zabawy z dzieckiem są niebezpieczne!

Piękny to był niedzielny poranek. Pięknie obudzony syn od ucha do ucha wcinał śniadanie. Pan Robótka właśnie pokazywał jak zrobić kolejne cudo z papieru a ja popijałam kawę. Słońce jednak tak świeciło w okna, że tata chcąc nie chcąc nieśmiało napomknął coś o spacerze. Podniosłam me zaspane lico i spojrzałam się prosto w okno. "Dobra - powiedziałam - wyjdziemy. Ale najpierw zasłoń to okno, bo mnie oczy bolą."
Syno w tym czasie podreptał do klocków i zaczął budować wieżę. Wstałam więc i czując już moc kawy budowałam razem z nim. Zapowiadał się piękny dzień.
Nic jednak nie zapowiadało katastrofy jaka miała nadejść!

Stwierdziliśmy z mężem, że najlepiej będzie pojechać na plac zabaw, bo to ulubione miejsce mojego malca ostatnio. (serio, jak widzi huśtawkę to wpada w euforię). A, że niedaleko Aldi to tym lepiej, bo po zabawie wpadnie się po parę drobiazgów do obiadu. Ruszyliśmy więc w drogę. Słońce epicko świeciło mi po oczach kiedy wysiadłam z auta. Nic to jednak w porównaniu z moimi uszami, które wychwyciły pisk zachwytu mojego malca na widok placu zabaw. Szedł tam, prawie biegł, byle do celu. Leci z nosa? To nic. Przewróciłem się? To nic. Rodzice nie mogą nadążyć? Tym bardziej nic. Nawet kiedy wzięliśmy go na ręce, by przejść przez ulicę to nas nie krytykował.
A kiedy posadził siedzenie na wymarzonej huśtawce to radości nie było końca. Zwłaszcza, że za płotem przechadzał się pan z psem. A psy to druga miłość mojego szkraba.
Mama jak oszalała cykała fotki uśmiechniętego syna. A gdy ten nie chciał już się huśtać, to ruszyła mama za nim by pozwiedzać plac. No i synek wszedł pod małpi gaj a mama za nim z telefonem w ręku. Piękne zdjęcia mam. Zwłaszcza te, kiedy kucnęłam i zrobiłam na jego wysokości.
Zadowolona z efektu podniosłam się w podskoku do góry i....
Jak nie gwizdłam się o metalową rurę w głowę! Zamroczyło mnie na moment. Piękne ja gwiazdy widziałam! Potem dotarło do mnie pytanie męża czy wszystko ze mną w porządku. Kiedy odpowiedziałam, że tak  (podejrzewam, że moje tak brzmiało nieco niemrawo) to ten wybuchnął śmiechem. A jak tata się śmieje to synek też.
W sumie ja też się śmiałam. Przez łzy. Ale śmiałam się sama z siebie. Czemu? Bo jest reguła, że w ciągu dnia muszę sobie zawsze krzywdę zrobić. A rano nic się nie stało. Mogłam się w sumie spodziewać.
Zabawa trwała dalej, nie przerywałam dziecku radości. Może już w tym Aldi nieco mi się w głowie kręciło. Ale w sumie to guz się ostał. Boli przy czesaniu. A ja mam nauczkę, żeby patrzeć nad siebie!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Sprawianie radości! I mały wilkołak.

Kiedy obudziłam się w sobotę rano, zobaczyłam przed sobą twarz małego szkraba. Mówił mama i zamierzał przejść przeze mnie na drugi koniec łóżka. Przyniósł go tata, który ewakuował się do niego po siódmej i tam został. Była ósma rano a ja wyspana. Aż dziwne, że to piszę, ale naprawdę byłam wypoczęta w sobotę rano! Kiedy wstałam z łóżka to mój szkrab był już na ziemi i leciał w stronę pokoju. Był czas na poranne mleczko więc synuś stanął przy krzesełku na którym siedzi jak pije i czekał aż któreś z nas go tam wsadzi. Kiedy dostał mleko to szczęśliwie zapatrzył w telewizor. Chyba leciał "Ogród Pana Warzywko".
A ja mogłam się spokojnie umyć i ubrać co idealnie przygotowało mnie na resztę dnia.
Cały dzień jeździliśmy po sklepach ale dzięki temu w końcu kupiłam coś dla siebie. Byłam biedna w spodnie. Miałam dwie pary i to jedne za szerokie. No to teraz mam sześć. Tylko się cieszyć, zwłaszcza, że dokupiłam też torebkę. Mąż sam ją wypatrzył.
Ponieważ torebka już z angielskiego "Charity Shop" czyli tak jakby z lumpa to jeszcze dla synka znalazłam spodnie dresowe i bluzkę z napisem "Mummy Little Star". Dumna z siebie i zadowolona spędziłam miło ten dzień.

A w niedzielę...

A w niedzielę z małym szkrabem ubrałam choinkę. Małą co prawda bo jego wzrostu, ale ile przy tym frajdy i radości było. Musiałam mu tylko oddać dwie bombki bo bardzo się synkowi spodobały a bez nich to w płacz straszny wpadał. Mały szantażysta.
I zanim ktoś zapyta. Tak, ja już taka jestem, że choinka stoi już u mnie pierwszego grudnia. JA po prostu uwielbiam świąteczne dekoracje! I okazuje się, że mój mały szkrab też.


Niedziela niestety skończyła się płaczem. Było obcinanie włosów a synek ego wyjątkowo nie lubi. Płakał, płakał a potem wyglądał jak mały wilkołak bo włoski wpadły wszędzie. Zaraz poszedł się kąpać i humor się poprawił. Ale co popłakał to popłakał.

Także weekend był zajęty ale bardzo owocny. Zwłaszcza, że mały opanował nowe słowo: DAJ. I używa go do wszystkiego w połączeniu z palcem wskazującym. Nie wiem tylko gdzie się tego nauczył...

KĄCIK MAMY:
Dwa tygodnie pracy i mam wolne aż do Nowego Roku! Nie mogę się doczekać!
Zamówiłam także prezent gwiazdkowy. Ciężarówkę do klocków z Mega Blocks. I sorter.
Także teraz tylko myślę co ugotuję i upiekę na Wigilię. Jakaś niezdecydowana jestem.
Bo mam problem z bigosem. Jakoś nigdy mi nie wychodzi jak powinien.

piątek, 29 listopada 2013

Biały ząb i histeria i piłka.

Wróciłam dziś z pracy do domu z synkiem. Bawimy się świetnie (synek rozpoznaje już piłkę na obrazkach i co 5 sekund musi mi od nowa ją pokazać - swoją drogą piłkę pokaże a jak o zwierzątka się pytam to tylko się patrzy; piłka ciekawsza widocznie). No więc, bawimy się wspaniale aż do momentu kiedy stwierdziłam, że trzeba przebrać pampersa. Fajnie, synek się kładzie na łóżku a jak otwieram pampersa. A tam niespodzianka! I to jaka! Kupa aż do pleców.
Z westchnieniem biorę się za mycie pupci a synkowi się to nie spodobało. Zanim obmyłam ten mały tyłek to mały z wielkim rykiem obsikał całe ubranko... . Ale całe! No to jeszcze przebrać musiałam. A mały krzyczy bo mu się nie podoba. Ale jak krzyczy! Myślałam, że sąsiadka policję wezwie.
Po umyciu i przebraniu kiedy postawiłam szkraba na podłodze to nagle uśmiech na twarzy i leeeeci mi piłkę pokazać. Trzeba było książkę ze sobą wziąć. Ja to nigdy nie myślę.

Cały wieczór przeplatał śmiech z krzykiem. Jak go kąpałam to się okazało! Jest już cały ząb na wierzchu! Dolna czwórka się ze mną przywitała. A górna wychodzi dopiero.
No i teraz rozumiem wszystko. Idzie ząb to i synek krzyczy ze złości. Będą znowu ciężkie dni...

KĄCIK MAMY:
Gdzieś na jakimś blogu przeczytałam, że trzeba codziennie smarować piersi. No to smaruję. I wiecie co? Są efekty! Naprawdę polecam. Nawet rano i wieczorem. Ja smaruję i widzę sporą różnicę bo po ciąży nie przedstawiały się najlepiej. A teraz to się nie umywa.

Nie mogłam zdecydować co kupić na mikołaja synkowi. Aż wczoraj przez przypadek wpadłam na aukcję na angielskim e bay'u. Kredki crayola za naprawdę niską cenę i z darmową przesyłką! Idealny prezent. Jutro zamawiam.
A z prezentem na gwiazdkę to naprawdę nie mam pojęcia...

piątek, 22 listopada 2013

Na wojennej ścieżce!

Wkraczamy na wojenną ścieżkę. Synek atakuje a my się bronimy.
Nie, nie chodzi tu wcale o nerwy, płacze czy krzyki. Chodzi o brojenie. I to brojenie przez wielkie B.

Znacie te momenty, kiedy słyszycie ciszę zamiast normalnej zabawy dziecka? Ja poznałam. I napiszę, że najgorsze jest te pierwsze parę sekund niepewności. Opiszę na przykładzie:

Dom jest tak dla syna przystosowany, by mógł swobodnie się poruszać (nie ma wiele miejsca ale wszystko jest zaplanowane tak by się do niczego złego nie dostał. Nawet schody na zewnątrz są zabezpieczone drzwiami, które u góry na czas zabawy synka są zamykane na łańcuch, który znajduje się na samej górze drzwi).
Kiedy więc siedzimy w salonie, mamy wgląd na to co robi w swojej sypialni. Widzimy wszystko oprócz malutkiego skrawka pokoju, gdzie znajduje się pudło z zabawkami. Synek lubi czasami pobawić się sam a my w tym czasie siedzimy i dopijamy chłodną już kawę.
Lata więc sobie synek między pokojem a salonem i coś tam sobie gada. I nagle cisza! Ale jaka cisza. Zrywam się z kanapy a mąż wypada z łazienki w trybie ekspresowym. (zadziałał tu chyba jakiś wbudowany mechanizm rodzicielski).  I szukamy malca. Ale go nie ma w jego pokoju. W salonie też nie. Nawet w kuchni pusto.
Serce podeszło mi do gardła kiedy pomyślałam sobie przez krótką chwilę, że może ktoś nie zamknął drzwi na łańcucha a mały sam sobie je otworzył i ruszył po schodach.
Jaka wielka to radość była jak się okazało, że owszem zapomnieliśmy zamknąć drzwi ale do naszej sypialni. Synek tam wszedł i zamknął za sobą drzwi. I buszował w skarpetach. A jaki zadowolony był jak nas zobaczył. Tylko co my się najedliśmy strachu.... .

Inna sytuacja?
Synek zrozumiał jak znaleźć się wyżej i to nie przy pomocy mamy. Ustawił sobie taczkę do góry nogami i na nią wszedł trzymając się bramki do kuchni. Prawie by na podłodze wylądował, gdyby w ostatniej chwili nie został złapany. Ufff.
Poza tym włazi na misie w łóżeczku i wszelkie inne zabawki w zasięgu wzroku i nóżek.
A mi aż gorąco się robi jak widzę jego akrobacje.

Poza tym:
Zwala wszystko co wisi. Nie jest ważne czy to ręcznik na wieszaku w łazience czy koszulka w pokoju na krześle. Co wisi musi wylądować na podłodze.
Woła am a później nie je tylko gdzieś chowa.
Zaczyna chować mi różne rzeczy. Najlepiej jak mieszczą się do sortera.
Komórka jest przedmiotem uwielbienia. Mama daj!
Jeśli uda mi się zajrzeć do książki kiedy się sam bawi (robię to specjalnie, czytałam gdzieś, że jeśli dziecko widzi, że rodzic czyta to w przyszłości weźmie z tego rodzica sam przykład) to zaraz przynosi swoją i mam mu czytać.
Najlepiej jakbym nie siedziała w ogóle na kanapie. Mogę na podłodze siedzieć i robić co chcę bo nie zwraca na mnie syn uwagi, ale nie mogę posadzić czterech liter na kanapie. Nie i już.


I tak piszę i piszę i widzę, że dużo tego. Ale najgorsze (albo najlepsze) jest to, że wystarczy jeden całus i zapominam o wszystkim. I jestem zadowoloną i szczęśliwą mamą.

Tata też jest szczęśliwy, choć niewyspany. Codziennie o 6.30 rano słyszy przez nianię z pokoju obok szept: Tata. Tata. Tata. Wstaje wtedy i idzie do niego. I uważa, że to jest słodkie.
Wspominałam, że w nocy to też musi być tata? Ze mną nie uśnie.

KĄCIK MAMY:
Kawa. Będę jutro potrzebowała dużo kawy. Na nadgodziny do pracy idę na 7.00 rano. A jest 11.30 wieczór i nie idę jeszcze spać. Masochistka ze mnie.

środa, 20 listopada 2013

Babcia przyjechała!

Babcia trafiła do Anglii w zeszłą sobotę. Szczęśliwie doleciała i nocowała u brata męża. Na drugi dzień robiłam obiad dla całej rodziny u nas by babcia zobaczyła się z wnukiem. I oswoiła się z nim tak samo jak on musiał oswoić się z babcią. Chociaż przecież często ją przez internet widział. Ale to nie to samo.

Podczas pierwszych dziesięciu minut nie mogłam nic zrobić bo synek przylgnął do mojej nogi i do mnie ogółem. Potem został obłaskawiony przez rodzinkę trzema kinder niespodziankami. I myślę, że te czekoladowe jajka oraz kilka minut wyglądania zza moich pleców przesądziły o wszystkim. Synuś obdarzył babcię jednym z jego pięknych uśmiechów i poszedł się bawić do wujka.
Kiedy zebrał się czas wyjazdu babcia z nami została (odwieźliśmy ją przed czasem snu synka) i poszła z nami na spacer na plac zabaw. Zimno, że hej ale synek szczęśliwy. Wszystko babci pokazywał. I opowiadał. Po swojemu ale jednak.
Od tamtego dnia babcia jest u nas prawie codziennie przez większość dnia. A potem jedzie a ja kładę syna spać.

Ale ile się przez ten czas zmieniło. Nastąpił spory skok do przodu. Babcia nauczyła na przykład wytykać język. Albo wycierać nosek chusteczką. Tata otrzepywać ręce. A mama przybijania piątki.
Wyszły dwa zęby nad dziąsło i dwa następne idą. Synek mówi już parę wyrazów. Na przykład: AJO to balon,  PAPACI to papa, BJE to klocki. Umie też NIE (ne!), TAK(ta) i DAJ. O MAMA i TATA nie wspominam. Wychodzi mu nawet BAPCIA (babcia).
Małego naszła ochota na rysowanie i sortowanie klocków. I piłkę. Jak on uwielbia grać w piłkę.
Aaaaa i mamy katar.


Z ciekawych rzeczy też: Synek uwiesił się na umywalce i machał nóżkami. A byłam obok niego. Odkręcałam w wannie wodę. I nie zdążyłam zapobiec. On miał zabawę a ja oczami wyobraźni widziałam wybite ząbki albo guza.
No i wspiął się sam na łóżko.
Czyżby się zaczynał ten intensywny okres w moim życiu?

KĄCIK MAMY:
Nie mam już pomysłów na obiady. Jeśli ktoś chciałby się podzielić jakimś przepisem to będę wdzięczna.

Latanie za synem wyciska moją energię jak sokownik pomarańczę. Odkąd przyjechała babcia to jest bardziej aktywny. Babcia pojedzie a ja zostanę z tą aktywnością. Czeka mnie chyba utrata wagi.

Z seriali oglądam aktualnie Raising Hope. A z literatury: "Nawałnicę Mieczy: Stal i Śnieg" Georga R.R. Martina. Swoją drogą ciekawe zjawisko wystąpiło w Polsce. Wydawca nie mógł wydać książki tak jak za granicą w jednej części. Tylko jedną większą podzielił na dwie mniejsze. Czyli następna do czytania w kolejce jest: "Nawałnica Mieczy: Krew i Złoto" I zamiast za jedną książkę płacimy za dwie. Sprytne nie?

środa, 6 listopada 2013

Tyle umiemy!

Już tyle drogi za nami i jeszcze sporo przed nami.
Synek odkąd nauczył się chodzić to jest wszędzie. Ba. Był już wszędzie jak raczkował ale teraz to już jest go pełno w każdym zakamarku domu. I przeważnie jak jestem z nim sama wieczorami to nie odstępuje mnie na krok. Dopóki jestem w tym samym pokoju to jest ok. Ale wyjście do toalety? Nie sama. A, że mi się chce? A to pampersa nie masz mamo?

Chodzi więc wszędzie i pyta. Choć nie wiem czy to pytaniem można nazwać. Nasza konwersacja wygląda tak:
-To! - pokazuje palcem synek
- To jest lampa kochanie. Lampa się świeci. Dzięki temu jest jasno.
-To! - nie ustępuje ciekawski synek
- To jest kanapa. Służy do siedzenia.
-To!!! - I pokazuje na zbiorowisko misi. Ponieważ mówi to zniecierpliwionym głosem oznacza to, że chce się tam dostać a nie ma jak. Albo inaczej. Chce misia. A którego? Zgadnij mamo? Tato?
I pokazujemy mu po kolei misie. Słyszymy wtedy:
-Ne. Ne. Ne. Taaa! - i za chwilę miś ma obślinioną mordkę a synek tula się po ziemi.

Guziki. Guziki są wielką miłością syna. Zapalanie światła i dzwonienie dzwonkiem do drzwi jest codziennie. Właściwie mam nowy sposób na niepłakanie synka kiedy idziemy do domu. Dam mu dzwonić dzwonkiem. I zamknąć drzwi. I zapalić światło. Zadowolony wtedy nie zwraca uwagi, że przed chwilą byliśmy na dworze.

Jak wchodzę do kuchni (od salonu kuchnię oddziela tylko bramka) to zaraz słyszę: AM MAMA!
Mam mu coś dać. Pal licho jak mam owoce. A jak akurat nie mam? Paluszki też lubi.

A siniaków ile ma synek? Na nogach... Bo po co przejść na czworaka obok klocków jak można po nich?

Jednak najważniejszą teraz szkoloną przez niego umiejętnością jest wspinanie. Umie już przy odrobinie wysiłku na ławę wejść. I się wtedy cieszy. A jak mu nie wychodzi? Staliście kiedyś obok karetki jak włączyła sygnał dźwiękowy? Pomnóżcie razy dwa i usłyszycie jego nerwowy krzyk. Nie ma co. Charakterek to ma po mnie.


A teraz coś nowego. Kącik mamy:
Piszę o moim małym szkrabie ale od siebie też coś bym chciała napisać. O sobie.
I dziś podchwycę temat blogerki Matka Browar (mam nadzieję, że się nie obrazi za to :) ).


Bez czego nie mogę żyć?  Będzie krótko, żeby nie przedłużać:
Kawa bo bez niej życie traci smak.
Książki bo wyobraźnia też potrzebuje AM.
Seriale bo lubię przy nich szydełkować.
Jedzenie bo kocham dobrą kuchnię. Zwłaszcza ostre dania.
Mąż i syn bo cóż by życie bez nich znaczyło?

A właśnie. Mąż ma jutro urodziny :) Sto lat kochanie! Bo pewnie przeczytasz dzisiejszy post!


piątek, 1 listopada 2013

Do góry!!! I mamy strachy!

Post na szybko, bo znowu coś nowego sie wydarzyło w tym króciutkim życiu mojego synka. Ja coś czułam, że od paru dni na coś się szykuje. Do czegoś przygotowuje. Ale nisepodzianka była ogromna.

Synek nauczył się wspinać! Miał z tym nie lada problem bo chciał się dostać do paru miejsc ale nie mógł. No to teraz może. I ja mam kłopot.

Bo gdzie ja schowam te wszystkie rzeczy które mogą go skaleczyć, spaść czy potłuc? Miałam takie fajne miejsce przy szafie. Zasłonięte pudłami na moje szpargoły do szydełkowania i wyszywania. A teraz muszę i to usunąć, bo jak wespnie mi się na te pudła, to jeszcze sobie tylko guza nabije.

No i trzeba też być świadomym, że ucieczka z łóżeczka może być już tylko kwestią czasu... . Oj czekają mnie pracowite dni.

Ale co by nie powiedzieć, jestem dumna.

PS. Wczoraj było Halloween i świętowaliśmy je z synkiem. Miał kostium i koszyczek na słodycze. Cały był zapełniony po przechadzce. A synek szczęśliwy. On jeszcze nie wie o co chodzi ale bardzo mu się podobało.

Halloween uważam za nieszkodliwe święto. Nie potrzebuję przygotowań na Wszystkich Świętych. Bo pewnie i tak bym nie poszła (nie mam jak, mieszkam w Anglii). Wolę w ten dzień zapalić świecę w domu a na cmentarz pójść kiedy będzie spokojnie. Bo nie lubię tego zaduchu na cmentarzu, tej zazdrości bo ona ma lepszy znicz/kwiaty, czy tej mszy w tym zimnie. Ja na cmentarz chodzę do bliskich kiedy jest cicho i spokojnie. Mogę wtedy podumać i powspominać o zmarłym a nie o tym, że ktoś jest lepiej czy gorzej od kogoś ubrany. A na mszę mogę pójść do kościoła. Nawet mogę zamówić mszę w intencji zmarłych. Synkowi też wolę wszystko wytłumaczyć na spokojnie i nie muszę go zrażać godzinnym postojem w zimnie i duchocie ciężkich perfum.

Tak już mam. I tak jak w opisie - tak zapamiętałam Wszystkich Świętych jako dziecko. I wolałabym tego oszczędzić mojemu maluszkowi. Pójdziemy na cmentarz w wakacje (będę w Polsce) to wtedy postaram się coś wytłumaczyć.

czwartek, 31 października 2013

On te misie kocha!

Mamy w domu caaaałą misiową ferajnę. Ja mam małego jobla na punkcie Kubusia Puchatka więc syn mój ma większość pluszaków z tej serii. I najbardziej ukochał właśnie Puchatka. Tulanie się do misi jest chyba najlepszym sposobem na spędzanie kilku spokojnych chwil w jego życiu. I choć ja się staram, to przytulenie mnie to naprawdę rzadkość. Najczęściej to miś otrzymuje najbardziej słodkiego tulaka. A ja? Jak mi się go uda złapać jak przechodzi to jest dobrze.

Ale nie o tym. On te misie tak bardzo kocha, że buziaki im daje w mordkę. Takie mokre. Albo w ogóle wgryzie się w plusz i tak się tula leżąc i patrząc na sufit (mam wzorki na nim - suficie). A jak ja chcę buziaka? Podstępem muszę. Podstępem.

A tu trzeba jeszcze te misie wyprać, bo z przypływu uczuć małego robią się mokre, brudne i zmiętolone.

I tak kończę notkę będąc nieco zazdrosna o misie.

Na pocieszenie dodam sobie, że dzięki temu Puchatkowi synek zasypia sam. Po prost bierze go po zgaszeniu światła w rączki i idzie spać. Odwracając się do mnie plecami. A ja wychodzę i mogę zrobić to na co bawiąc się z nim nie miałam czasu. Na przykład pozmywać naczynia.

niedziela, 27 października 2013

Bo rodzice go nie rozumieją

Tak to już w dzieciowym życiu bywa, że kiedy dziecię uczy się mówić to staje się to lekko kłopotliwe. Nie zewzględu na język jakiego używa, a trzeba przyznać, że nikt nie ma bladego pojecia o czym syn opowiada. Ale kłopotliwe ze względu na ten brak zrozumienia właśnie.

Syn mówi coś do mnie. Brzmi to jak jakiś kosmiczny język, ale dziecię moje wyraźnie się o coś pyta. O co? Nie wiem. I zaczyna się płacz. Zdarzyło się to może jak na razie ze dwa razy ale nie znoszę tego poczucia bezsilności. Na wszelkie próby odgadnięcia pożądanej przez małego rzeczy płacz jaki wprowadza do "rozmowy" jest coraz głośniejszy. A i mi wtedy trudniej się skupić. Efekt jest taki, że po pewnym czasie synek daje spokój i obrażony idzie do swoich zabawek. Odwraca się do mnie plecami i ma FOCHA. Czemu FOCHA? Bo nie da się dotknąć nawet, nie odezwie się, nawet picia ode mnie nie weźmie. A ma tylko niecałe półtora roku! A co będzie później? Strach się bać.

A najgorsze jest to, że muszę z bólem przyznać, że zarówno nerwa jak i focha to on ma po mnie. Jestem przez męża nazywana mistrzem w tej dziedzinie.

Ale są też momenty, kiedy wraz z mężem zgadniemy o co chodzi synkowi. Tak jak dziś rano. Zmiana czasu niewiele nam zmieniła w życiu. Syn pospał dłużej i co za tym idzie później miała być też pierwsza drzemka. Czekaliśmy wtedy z mężem cierpliwie na dobry moment. A tu nagle synuś tatę za rękę złapał i pociągnął tatę do swojego pokoju. Potem pokazał na łóżeczko (albo na jego misia w nim) i powiedział: Aaaaa. Poetem się przytulił do kanapy obok. I tata zrozumiał. Synek właśnie powiedział, że chce spać! No to go położył i wyszedł. I cisza jest tam do teraz. Znaczy, że śpi.
Byłam w szoku! On sam chce spać! Mądre mam dziecię.

wtorek, 22 października 2013

Pranie wieszaj czyli sprzątamy, mama.

Synek mój ukochany zrobił się mądry i bardzo mobilny. A wraz tym "pomocny". Kiedy zrobię mu pić do niekapka to popija po czym wypluwa na ławę picie i wyciera ręką. Myje mi ławę niby. Jak ja sprzątam zabawki to mi pomaga je wrzucać do pudełka. Fajnie nie? Ale pomaga tylko po to by je zaraz wyjąć.

Ale sprawa dzisiejsza to pranie. Ostatnio jak wracam z pracy to zastaję rzeczy w pralce do rozwieszenia. Mąż mój robi w domu pranie, a ja mam prasować jeśli jest co. Ale ostatnio i rozwieszam. Nie mam z tym problemów bo lubię zapach płynu do płukania. Synek chyba też. Dlaczego?
Dziś poszłam wieszać pranie do sypialni (tylko tam mam miejsce) a synek za mną. No to wysypałam ciuchy na łóżko i powoli wybieram te najmniejsze. Mały kręci mi się pod nogami ale nie zwracam większej uwagi na niego, bawi się. Kiedy po raz kolejny sięgam po jakiś ciuch to okazuje się, że go tam nie ma. Mój uczynny szkrab zrzucił wszystko na podłogę i się w to wtulał. O tyle dobrze, że rzeczy nie takie mokre, ale mimo wszystko na ziemi. Dlaczego się wtulał? Nie wiem, chyba wąchał ten zapach płynu.

Kolejną rzeczą jaką synuś robi w domu to "segregowanie". Mamy naokoło łóżka szafę, a właściwie można to nazwać meblościanką z miejscem na łóżko pośrodku (bardzo przydatne w małych mieszkaniach). Ta szafa ma po bokach duże drzwi wyżej na wieszaki i trzy szuflady na bieliznę przy ziemi. I właśnie te szuflady są przesortowane. Synek wyjmuje skarpetki taty i wkłada je do szuflady wyżej. I kiedy tata otwiera tą wyżej to znajduje najpierw multum skarpet. Codziennie rano.
I zamiast złości słyszę zawsze: "Oj słodziak! Znowu mi sprzątał w szufladach."

I jak tu nie kochać małego pomocnika?

środa, 16 października 2013

Matka nadopiekuńcza?


Jako nastolatka usłyszałam po raz pierwszy w szkole o śmierci łóżeczkowej. Co to jest, jakie są najczęstsze przyczyny i jak zapobiegać. Nikt nie wspominał wtedy nic o czujnikach oddechu (nie były dostępne? Nie wiem). Spędzało mi to sen z powiek. Bo już jako nastolatka bardzo chciałam założyć rodzinę i zostać mamą. Serio. To było moje największe marzenie.
A tu takie wiadomości. Tak bardzo byłam tym przestraszona, że gdy pierwszy raz usłyszałam o czujniku oddechu (a to było już jak byłam w ciąży) to powiedziałam mężowi, że nie interesuje mnie cena tego produktu; ja chcę go mieć i koniec. Mąż wcale nie oponował, bo także uważał to za rzecz przydatną.

Rozpoczęły się poszukiwania, przeglądanie opinii i sprawdzania ceny i dostępności.
I w końcu padł wybór. Przenośny czujnik zakładany na pampersa. 

Okazało się też, że synek nie kwalifikował się do występowania śmierci łóżeczkowej. Urodzony po czasie i duuuży, od razu złapał o co chodzi z oddychaniem i pokazał jak silne ma płuca. Odetchnęłam z ulgą ale po powrocie do domu i tak używaliśmy czujnika. Sprawdzał się, choć jego defektem było to, że jak spadał z pampersa to nie "czuł" oddechu i "piszczał" głośno budząc synka. Ale cóż, cel uświęca środki, w tym wypadku uspokajała mnie myśl, że synkowi nic nie będzie.

Ale zbliżał się roczek.
A czujnik zaczął się psuć. Blady strach padł na me matczyne serce. Bo jak to tak bez czujnika. A jak przestanie oddychać. Moje małe misio? Nie zniosłabym tego. Błagalnym wzrokiem patrzyłam na męża i okazało się, że trzeba tylko wymienić baterię i uważać bardziej na guzik wyłączenia bo się rozpadał. Mogłam być już spokojna.

Wtedy zrozumiałam, że czeka mnie coś strasznego. W końcu nie trzeba będzie czujnika używać. Bo dziecko już nie będzie w grupie ryzyka.
A mnie tu strach łapał.Bo co jak jednak coś się stanie?

Minął roczek, trzynasty i czternasty miesiąc. I nagle parę dni temu bach! Czujnik się rozpadł. Mi w rękach. I wtedy zrozumiałam. Synek jest już dosyć duży. Nie potrzebuje czujnika. I wtedy zamiast strachu ogarnął mnie spokój. I trochę złość. Bo czujnik do tanich nie należał a teraz jest do wyrzucenia. Ale o mojego maluszka już się nie bałam.Jestem szczęśliwa, bo minęła mi nadopiekuńczość.

I jemu fajnie bo nic na brzuchu nie ma.

A może on specjalnie jest zrobiony by się rozpaść w odpowiednim czasie?

czwartek, 10 października 2013

W kolorach tęczy

Siniaki.
Odkąd synek zaczął chodzić, to powstał nowy problem. Siniaki. Przy nauce chodzenia jest oczywiście upadanie i to nie zawsze w kontrolowany przez mojego malucha sposób. I choć i ja i Tata bardzo chcielibyśmy go złapać to nie zawsze się da. I właśnie w taki sposób powstają siniaki. Pal licho jeśli ma je gdzieś na kolanie. Bo ja nawet nie wiem kiedy one powstają.
Rozbieram szkaba do kąpieli a tu witają mnie czterej nowi towarzysze niedoli w kolorze tęczy. Bo jeden zielony, jeden niebieski, jeden żółty a jeden jadowicie fioletowy.
I wtedy pytam się syna:
-A kiedy ty się, kochanie, uderzyłeś, że masz siniaczki?- synek odpowiada mi wtedy niezwykle spokojnie:
-Nie!- to jego ulubione słowo podczas ostatnich dni. Praktycznie wszystko jest nie.

A ostatni tydzień to dosłownie obfituje w "wypadki".
Najpierw synek się podrapał po twarzy. Przez sen. I za nic nie wiem jak to zrobił. Faktem jest jednak, że policzek ma podrapany.
Potem uderzył się pod bródką. Ma takie dwa siniaczki. Nie wiem jak bo też nie zapłakał.
Za dwa dni poślizgnął się o swój kład (podobnie gabarytowo do syna) i upadł na ziemię. Mąż próbował go łapać ale było za późno.
No i ma siniaka na czole. Dużego. Ale wcale nie sinego. Już jest zielony i przechodzi w żółty.
Bo użyliśmy maści na siniaki i stłuczenia. Wbrew pozorom działa.

Od tamtego dnia żadnego wypadku nie było. A ja chodzę za nim prawie krok w krok, bo boję się, że znowu się gdzieś przewróci. Wiem, że to nieuniknione, ale serio synek wygląda jakby się bił z jakimś kolegą... .
A to przewracanie ma po mnie. Ze mnie ogólnie ciamajda. Jak ja się nie uderzę gdzieś albo nie skaleczę raz dziennie to cud świata jest (w ciąży wylądowałam na brzuchu w pracy - na betonie. Zaraz potem poszłam na zwolnienie. Nic się nie stało, Bogu dzięki). I boję się, że mały ma to samo.

A! Dziś synek skończył 14 miesięcy! Z tej okazji narysował kreskę swoją pierwszą przecudowną na kartce. Całkowicie sam. I nawet kolor kredki sobie wybrał. Mam w końcu coś do albumu.


niedziela, 6 października 2013

Tata dobry na wszystko

Tata do spania:
Kiedy mały w nocy płacze i to ja go idę uspokoić to nie śpi ani on ani ja. Kręci się z godzinę na prawy bok, na lewy bok, usiądzie i położy się po przeciwnej stronie czy położy w poprzek. Ogółem ja mu chyba bardziej przeszkadzam niż pomagam w ponownym zasypianiu.
Ale kiedy pójdzie tata to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Podobno tylko poda rękę przez szczebelki i już obaj odpływają. (swoją drogą nazywamy to "łapkowaniem").I w sumie nic nie słyszę a mam elektroniczną nianię prawie nad uchem. Ale może wtedy już śpię?
Efektem tego "łapkowania" jest to, że czasem rano budzę się bez męża w łóżku bo śpi z maluchem w jego pokoju do rana na kanapie obok... .

Tata do jedzenia:
Jedzenie samemu jest nudne. Z mamą może być ale zmusza ona szkraba do używania różnych akcesoriów typu łyżeczka czy widelczyk dla maluszka. A tata robi sobie kanapkę i daje gryźć. I tak razem jedzą wspólne śniadanie co rano. Tylko picie mają osobne.

Tata do zabawy:
Nikt tak nie łaskocze brzuszka jak tata, nie purta w rączkę czy nie goni za synkiem po pokoju. Nie układa tak tez klocków i nie jest tak idealnym przedmiotem do wspinania się. A rozmowy! Na poziomie!

Tata na spacery:
Tup, tup. Mama spaceruje w weekendy. Bo w tygodniu czasu brak. Kiedy wraca z synkiem z pracy to zawsze jest coś do zrobienia. A tata dzień w dzień wychodzi na dwór z synkiem i spaceruje. Zdarza się do sklepu, zdarza się na plac zabaw. A zdarza się, że i do sklepu i na plac zabaw, bo wracając wstępują do piekarni a potem na placu zabaw zagryzają sobie smaczne ciacho po zabawie na huśtawce.

Tata do przebierania kupy:
Bo nie ma lepszej pory na to niż rano. I choć czasem zdarza się, że kupa pojawia się na warcie mamy to tata przeważnie musi mieć tą wątpliwą przyjemność.

No i w końcu: Tata dla mamy.
Bo mama to by nie mogła tak bez taty. Było by trudniej i w ogóle. Kto by podniósł na duchu? Kto by przytulił i dał buziaka? Kto by się powygłupiał i mamę załaskotał na śmierć prawie? (w mojej rodzinie łaskotki są dziedziczne! Naprawdę ma je cała rodzina od strony mojej M i jak się okazuje synek też ma). Kto powie mi, żeby nie kupować więcej niekapków bo już trafiliśmy na właściwy i nie potrzebujemy więcej? (serio mam z tym problem)Kto mamę pocieszy?

Mogłaby to zrobić sama. Ale woli tatę.

Jak też wiadomo trzeba pamiętać, że tata to nie robot. Może być zmęczony czy rozdrażniony. Ale wtedy jest mama. Bo mama też potrzebna. Tacie.

sobota, 5 października 2013

Tupot małych stópek

W poprzednim poście napisałam o tym, że synek zaczyna chodzić.
I stało się, potrafi całkiem sam przejść przez pokój do celu. Ale na końcu musi się czegoś przytrzymać. A najbardziej teraz to uwielbia po dworze za rączkę być prowadzany.
A ma takie buty, że jak idzie to tupie.

I tak dzisiaj, jak mąż zamiatał parking to on sobie za tatą tupał. I chciał mu miotłę zabrać i chyba pomóc. Oboje tacy uśmiechnięci dzisiaj byli, że aż serce z radości mi się ściskało.
Synek z uśmiechem od ucha do ucha zabrał mnie na spacer. To on wybierał kierunek w którym dreptał. Ja tylko robiłam za podpórkę. Wyszliśmy nawet do ulicy bo co jak co, ale samochody to pooglądać trzeba. A potem murek, płot, psa, innego pana co szedł ulicą, motory, chodnik, kijek na chodniku, kamyk itd .

Po powrocie na parking synek zainteresował się jarzębiną, liśćmi, które pospadały z drzew i kołem mojego samochodu. Potem zabrałam go i usiadłam za kółkiem coby sobie pokręcił kierownicą. Obadał każdy kąt, włączył światła i zaśmiał się jak zatrąbiłam.

Potem pojechaliśmy z tatą oddać mój samochód do mechanika i wróciliśmy pieszo do domu.
Synek zmęczony ale mimo wszystko wpadł w histerię. Bo on nie chce do domu. On chce chodzić i być na zewnątrz. Bo on uwielbia być na świeżym powietrzu. A potem soczku się napił i spać poszedł.


Taki mieliśmy poranek.

(a następny post będzie o tacie)

poniedziałek, 30 września 2013

Dziś sam

Post krótki i na temat.


Dziś były samodzielne kroczki. Nie do mnie tylko samemu przez pokój.
TRZY kroczki.  Od ławy do misia.
Potem łups na tyłek i śmiech.

Odważny dzieć mi się robi.
Dumna jestem.

Nominacja! Liebster Blog Award

Oto zasady:   
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę” Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.
Zasady pozwoliłam sobie skopiować od Matki, która mnie nominowała, a mianowicie http://matkabrowar.blogspot.co.uk/ 
Matka Browar.
Oto moje odpowiedzi na pytania: 


1.       Pomidorowa z makaronem czy z ryżem?
Zdecydowanie z makaronem. Ryż do pomidorowej mi nie pasuje.
 2.       Chodzisz na nogach czy piechotą?
Na nogach :) Piechotą też mogę. W sumie.
3.       Czego najbardziej nie lubisz w roli matki? 
Napisałabym, że wszystko lubię, ale nie. Nie znoszę wstawać tak rano. Jako leń permanentny wolę pospać do 10 a ie wstawać o 6.30.
 4.       A co najbardziej podoba ci się w roli matki?
 Buziaki i tulanie. Choć buziaki są z zębami włącznie a tulanie to od święta.
 5.       Jakie jest Twoje hobby?
Mam ich tyle... . Wyszywam krzyżykowo,  szydełkuję (a w planach też druty), oglądam seriale, czytam, gram. I wiele, wiele więcej. Właściwie to czasu mi nie starcza na wszystko. A! I lubię malować. Po ścianach. Pędzlem z farbą. Pokoje. Serio.

6.       Gdybyś miała wybrać tylko 3 rzeczy, które zabrałabyś na bezludną wyspę – co by to było?
Napisałabym, że synek. Ale on musi pójść do szkoły, zdobyć dziewczynę, wnuki.... .
Książkę, piwo i komputer z wi-fi coby z dzieciem przez skype porozmawiać :)

7.       Długa gra wstępna, czy raz dwa i do konkretów?
Zależy od humoru :) Czasami jak jem obiad to się rozkoszuję i delektuję. A czasami to taki ze mnie głodomor, że wszamałabym od razu. Obiad, znaczy się. 
 8.       Na słodko czy na słono?
Podobno to czy to to ta sama biała śmierć. Wolę jednak słone.
 9.       Twój ulubiony film?
 Duma i uprzedzenie. Piąty element, Orbitowanie bez cukru. Ja cię kocham a ty śpisz. (nie potrafię się ograniczyć a jest tego więcej)

10.   Spodnie czy spódnica?
Spodnie. Nie lubię przewiewów.
 11.   Twoje popisowe danie to…?
Gulasz z piersi z kurczaka.
 Na pytania odpowiedziałam i teraz moja kolej.

1. Film którego nie znosisz najbardziej.
2. Ulubiona bajka dla dzieci.
3.Ulubiona książka.
4.Lubisz jesień?
5.Jakie święta lubisz najbardziej?
6.Piwo czy wino? A może wódka?
7.Ulubiony serial?
8.Jakiej muzyki słuchasz?
9.Twoje największe marzenie?
10.Kawa czy herbata?
11.Sweter czy bluza?

A oto i moje nominacje:

Z góry też przepraszam za nominacje! :D Kupa z tym roboty.

niedziela, 29 września 2013

Będę stał!

Temat już lekko przeszły bo poradziliśmy z tym sobie, ale jakiś dobry tydzień temu synek postanowił, że koniec z grzecznym leżeniu w łóżeczku przy usypianiu. Po co w ogóle iść spać? Kiedy można siadać, wstawać, bawić się i skakać? I to w worku do spania? Wiem, że mam zdolne dziecko, bo w tym worku to wszędzie zawędruje, ale nerw mnie łapał straszny. Bo widzę, że już przy piciu mleka przed snem oczy się same zamykają, ale nie. Jak tylko położy się go w łóżeczku to tańce są.
Pomarudziłam, powalczyłam z synem godzinę, ale gdzie tam. On swoje. Wyszłam z pokoju. Jak tylko domknęłam drzwi, to zaczął się płacz. Serce się krajało, ale musiałam się uspokoić. I tu niespodzianka. Niecałe dwie minuty mojego uspokajania się (nic raczej nie dały, chciałam już wracać i go utulać zła na siebie, że w ogóle dałam mu płakać) i nagle cisza. Przestraszona wpadam do pokoju i co widzę? Zasypiające w poprzek łóżeczka dziecię.
Po cichu się wycofałam i ruszyłam do laptopa. Zapytałam na moim forum Lipcówek 2012 jak to z ichnimi dziećmi jest i wyszło, że większość już sama usypia.
No to internet poszedł w ruch. Dziesiątki przeczytanych artykułów i parę technik obadanych teoretycznie i już wiedziałam co robić. Metoda 3-5-7. Dużo o niej w internecie i łatwo znaleźć.
Jednak nie dane mi było dojść nawet do tych trzech minut. Syn sam usypiał.
Teraz jest już ponad tydzień później i płaczu nie ma w ogóle. Jest przytulanie się wieczorem, bajeczka, przytulanie się przy łóżeczku a potem gaszę światło, daję ulubionego misia do przytulania, mówię dobranoc i wychodzę.
A mały zasypia. Tylko wtedy staram się ciszej być, żeby łatwiej mu było. (idealny czas na czytanie książki - Skończyłam Grę o Tron)

Chyba był już gotowy na samodzielne spanie.

A tak z troszkę innej beczki:

Synek wiecznie sprawdza moją cierpliwość. Krzyczy, płacze jak mu czegoś nie dam. Ale tylko mi. A ja mu nie daję (przeważnie otwierać tej nieszczęsnej lodówki) to ma na mnie focha. Dosłownie. Po płaczu idzie sobie do taty albo odwraca się do mnie plecami.
Mąż mówi, że synek ma to po mnie.
I teraz nie wiem czy mam się na to obrazić czy przyznać mu po prostu rację :)

środa, 25 września 2013

A może by po schodach?

Chodzić jeszcze nie umie a już po schodach śmiga? To możliwe!
Moje dziecko jest niesamowite. (jak każde dziecko każdej matki). Zaczęły go interesować schody. Na początku zamykałam drzwi a on stopień rączkami badał. Potem zaczął przy tym dolnym stopniu podnosić tyłek. Aż tu nagle jednego dnia podciągnął nogi i zaczął się wspinać.
Ja miałam radochę taką samą jak i on, i asekurując malca żałowałam, że nie mam trzeciej ręki, żeby nagrać.Tak to pewnie bym męża zawołała, ale sama w domu po pracy byłam. No i wchodziłam mozolnie po tych schodach za nim i podziwiałam wysiłek.
Przy każdym stopniu musiał się odwrócić i sprawdzić czy ja go widzę. Bo widownia musi być, cokolwiek by nowego nie robił.

Tak samo mnie zresztą zaskoczył jak rozmawiałam przez skype z teściową. Bawił się synek przy kamerce sorterem rakietą i klocuszkami do niej. Ja rozmawiałam (patrz - chwaliłam małego na schodach) kiedy ten nagle wziął kwadracik i wsadził go w odpowiednie miejsce. Nie przepchnął do końca, ale sam klocek wlazł. Dumny był jak sto pięćdziesiąt. Ale następne klocki już nie wchodziły tak łatwo. Jednak teraz nie daje spokoju sorterowi i maltretuje go dzień w dzień.

Kłopotliwe jest tylko to, że kiedy syn zaczyna się bawić, to zapomina o całym świecie. A jak jeszcze w między czasie jest pampers do przebrania to wręcz jest krzyk i lament.
No i przez te nowości zaczął się w nocy budzić. I płakać. I co tu z takim brzdącem począć?

Kochać! Tylko kochać i podziwiać.

poniedziałek, 23 września 2013

List do M.

Jest coś na czym mi zależy. I ten post będzie o tym. Nie będzie za szczęśliwy, więc wszystkich, którzy dziś tu zaglądają po trochę radości ostrzegam.
Pośrednio będzie o synku. Ale tylko pośrednio. Bo tu chodzi o mnie i o M.

Odkąd mam dziecko, wiele czynności stało się mechanicznych. Robione są dzień w dzień więc powszednieją. Bardzo rzadko się zastanawiamy jak to robimy.
Zmiana pieluszki? Bach! zapomniane.
Nauka chodzenia? Po dwóch tygodniach tego samego jest już odruch.
Karmienie? Nie pierwsze i nie ostatnie.
Kąpiel? To samo.
No właśnie. ..



M.
Nie ma Cię w moim życiu. O tym dlaczego, można by się wiele rozpisywać. Jednak efekt końcowy jest taki sam. Zero odzewu, zero kontaktu. Mieszkam bardzo daleko i to jeszcze zwiększa ten efekt.

A brakuje mi Ciebie. Rozmowy. Informacji.
Dostrzegam to w drobnych gestach czy czynach. Podczas kąpieli synka słyszę jego śmiech. Widzę radość w oczach gdy zobaczy wodę. Lubi się kąpać.
M, czy ja lubiłam? Czy śmiałam się tak samo mając dołeczki w polikach? Czy piszczałam z radości przy wkładaniu do wanny? Czy płakałam, gdy mnie wyciągałaś?
Pamiętam tylko, jak będąc starsza narzekałam na szampon. Ten z kaczuszką. Bo mi do oczu się dostawał. Jedynie tego nie lubiłam. Lubiłam wycieranie. Ręcznik pachniał tak ładnie....

Karmienie.
Synek je wszystko i to w dużych jak na niego ilościach. Lubi większość rzeczy, choć na przykład jabłek nie. Ale ogółem problemu z karmieniem nie ma.
Jaka byłam ja? Niejadkiem, czy może tak samo jak synek? Czy musiałaś mnie przekonywać do jedzenia? Czy sama zabierałam z łyżeczki? Lubiłam słodkie, czy raczej nie przepadałam? Bardzo się brudziłam przy próbach samodzielnego jedzenia?
Nie wiem. Nie pamiętam... . A jak byłam starsza to jadłam już prawie wszystko.

Nauka chodzenia.
Synek uczy sie i uczy. Coraz lepiej mu idzie.
A jak to było ze mną? Wiem, że poszłam w stronę czekolady. Mam wnioskować z tego, że poszłam od razu? Bez ćwiczeń? Czy może to był właśnie efekt ćwiczeń połączony z miłością do słodkiego? Cieszyłaś się z moich pierwszych kroczków? Płakałaś, tak jak ja z radości kiedy poszłam w Twoją stronę? Chwaliłaś się wszystkim?

Zmiana pieluszki to masakra. Dlaczego?
Bo przerywa to zabawę. A z kupą to wręcz mały ucieka. Nie i już.
A ja mam przecież pampersy.
A jak byłam mała? Pamiętam, że coś mi opowiadałaś, że dostawałaś pampersy z zagranicy. A wcześniej tetra? Jak dawałaś radę? Pomagała ci Twoja M? Uciekałam? Ile miałam lat jak nauczyłam się wołać na nocnik?


Pamiętam drobne rzeczy. Urywki opowieści o flecie który dostałam jak miałam dwa latka. O misiu, który piszczał jak się mu nacisnęło brzuszek.... Wciąż go masz. Stoi pewnie samotnie na półce i czeka. Na kolejne dziecko, które go przytuli.
Ale to się zaciera. Opowiadałaś mi to jak byłam mała. Teraz ciężej mi to wszystko przypomnieć.


Tak bym chciała usiąść z Tobą i przy kawie dowiedzieć się jaka byłam. I jaka ty byłaś. Z czego się cieszyłaś i co się denerwowało jak miałaś małą mnie a potem mojego brata. Jakie rady byś mi dała, czego miałabym unikać. Chciałabym posłuchać o radościach i smutkach Twojego macierzyństwa. Porównać.

Ale niestety kontakt się urwał.
Odnowiłam go na chwilę i choć bardzo się starałam to się nie udało. Przykro mi, że nie było cię na chrzcie małego. Przykro mi, że nie chciałaś go nawet zobaczyć.
Ale ja nie odpuszczę. Spróbuję jeszcze raz. Zależy mi.
Zależy mi, żeby syn miał babcie. A ja chciałabym choć na chwilę mieć swoją M.

wtorek, 17 września 2013

Dmuchaj mamo balony!

Nic tak nie poprawia mojemu synkowi humoru jak balon. A jeszcze lepiej kilka. A najlepiej podejrzewam, że ile wlezie do salonu.
Jakiś czas temu kupiłam baloniki zwykłe i na urodziny. Ale moje małe kochanie jak brało do ręki to zgniatało. Jeden nawet pękł. Co z tego, że synek nie zapłakał. To ja miałam problem z pękniętym balonem. Bo ja się tego huku boję.
Ale synek nie zrażony bawił się dalej następnym.
No i razu pewnego mama postaowiła dać mu sznasę się wykazać. Nadmuchałam ich z dziesięć, każdy w innym kolorze, i położyłam na podłodze, przy nim.

Ale było śmiechu! A ile się za tymi balonami zaganiał! Nie spodziewałam się takiej zabawy. Tak się zmęczył pogonią za balonami, że potem spał jak suseł. I balony zostały. Może jutro kupię więcej. Tylko mąż patrzy się na mnie jak je dmucham i zadaje słuszne pytanie:

"A jak synek pójdzie spać, to gdzie my je pochowamy?"


(walają się nawet po naszej sypialni, ale warto dla śmiechu maluszka)


 Trzeba zajrzeć, co jest w środku!
Następny?

sobota, 14 września 2013

Hic!!! Czkawka!!!

Są takie dni w życiu mojego dziecka kiedy to patrzy się na mnie z wyrzutem. No bo kto lubi czkawkę. Nikt. A synuś już szczególnie za nią nie przepada.
Choć trzeba mu przyznać, że walczy dzielnie. Układa sobie te swoje dwa klocuszki kiedy co chwilkę plecki podskakują. Raczkuje do mnie "w podskokach" i z dźwiękiem hic na ustach. Nawet chodzenie mu nie wychodzi. Skąd wiem?

Moje dziecko ma swoje dni czkawki. Wystarczy, że się obudzi i już. Albo napije, albo zaśmieje, albo podskoczy w łóżeczku. Tyle. I ta czkawka trwa calutki dzień. Z przerwami oczywiście, ale co się skończy to za godzinę się zacznie znowu. No i o ile w dzień sobie radzi to jak ma iść spać to już co innego. Płacze nawet czasami bo go to już wkurza.

A ja już naprawdę próbowałam wszystkiego. I nic. Czkawka musi sama przejść.


Już w brzuszku często ją miał. Pod koniec. I wtedy wydawało się mi to zabawne. Ale teraz jak widzę po pracy, że go ta zmora męczy to normalnie mi ręce opadają.
A raz w miesiącu jest koniecznie taki dzień.
Zmora rodzica.

środa, 11 września 2013

Tup tup

Było bardziej na poważnie a teraz jest radośnie. Od wczoraj synek postanowił, że chodzenie jest fajne. Ale boso. Bo po co skarpetki na nogach. Toż to najgorsza kara jest. Więc jak mama zakłada to on od razu: Hyc! I skarpetki zdjęte. Po piątym razie stwierdziłam, że nie opłaca mi się siłować i że podłoga wcale nie jest taka zimna a ubrany ciepło i puściłam radosne dziesięć kilo po podłodze.

I jaki brak zdziwienia z mojej strony, że mały podszedł i stanął przy kanapie. I się śmieje. No to ja wstałam na równe nogi i ruszyłam w stronę kuchni. A ten jak nagle nie ruszy do przodu. Ledwo go złapałam. I zrobił całe trzy kroki. I wtulił w piersi śmiejąc się. No to ja go odstawiłam i chcę wstawać (picie dla malucha samo się nie zrobi) a ten znowu puszcza się do przodu.

Zajęła nam ta zabawa jakieś pół godziny po czym zmęczony maluch w końcu dostał picie i swoje teletubisie. Wyciszył się, uspokoił i poszedł do kąpieli. Potem mleko i spać.

Taaa a w nocy to tata miał roboty.... . Budził się trzy razy (normalnie jest tylko jedno budzenie) i płakał. Tata wtedy do sypialni, rączka w dłoń i spali razem :) Potem mąż wracał a za jakiś czas powtórka z rozrywki. Zamiast męża w łóżku miałam lokatora :D


Dziś to już tuptał sam od stołu do kanapy ( pod nadzorem mamy i taty ). Poza tym ćwiczy stanie. Balansuje a jak usiądzie na pupę to się śmieje.

Tak z dnia na dzień.

Dumna ze mnie mama, że ma takie mądre dziecię.

poniedziałek, 9 września 2013

Będziesz żałowała

Jakiś czas temu rozmawiałam z koleżanką (ba! I to nie jedną na ten sam temat) matką i po raz enty wzdychnęłam, że fajnie by było jakby synek nauczył się chodzić już. Bo kręgosłup boli od ciągłego ganiania zgięta w pół z dzieckiem po domu bo on chce chodzić ale z podpórką. Potem dodałam, że lubię też jak raczkuje bo pociesznie to robi, ale jednak...

I usłyszałam po raz kolei, że jeszcze będę żałowała, że już chodzi bo go nie dogonię. Wcześniej jak synek dorastał to słyszałam, że:
-Będziesz żałowała, że się przekręca, bo mu ciężko będzie pampersa przebrać
-Będziesz żałowała jeszcze, że mówi mama bo będzie cię wciąż wołał
-Będziesz żałowała, że raczkuje bo go nie dogonisz
-No i będziesz, żałowała jak zacznie chodzić bo będzie go ciężko złapać.

I są takie momenty czasami, że się wkurzam a to na przebranie pampersa, a to na mobilność syna (ile razy można sprzątać te same zabawki i odciągać go od otwierania lodówki). Są momenty, że jestem zła. Staram się oczywiście tego nie okazywać ale tak jest kiedy po raz dziesiąty mówię: "Kochanie, nie możesz otwierać wciąż lodówki bo się rozmrozi w końcu. A gdzie masz piłeczkę? Pobawimy się?".
Myślę, że to jest coś co każda matka musi przeżyć. Takie są koleje losu.

Ale przychodzi moment kiedy synek podraczkuje gdzieś, gdzie wcześniej się bał, albo nie mógł i wstaje by przesłąć mi najpiękniejszy z uśmiechów, wtedy wiem, że on się bardzo stara i jestem z niego dumna.
I myślę, że w tym cały ambaras. Jednocześnie chcemy by nasze dzieci dorosły i nie chcemy, bo łatwiej jak są mniejsze.

A! I jednego nie żałuję (jeszcze). Odkąd synek nauczył się słowa mama to za każdym razem jak je wymawia to jestem dumna. Nawet jeśli w ciągu dziesięciu minut usłyszę je dziesiątki razy.

sobota, 7 września 2013

Kubuś i Tygrysek

To już prawie miesiąc od ostatniego posta. Synuś zmienił się tak bardzo i tak rozwinął fizycznie i umysłowo, że naprawdę ciężko byłoby mi teraz pisać w jego imieniu. Dlatego cały blog się zmieni. Będę pisała ja, mama Deana, bo tak synuś ma na imię. Ale będę pisała o nas i o życiu rodzinnym. Wybaczcie tą zmianę ale jak widzę mądre oczy mojego synka to naprawdę już zastanawiam się co myśli. Mam nadzieję, że nie rozstaniecie się ze mną przez tą małą zmianę.

Rok synka został pięknie opisany i szczerze to patrząc na to z perspektywy czasu stwierdzam, że naprawdę nie miałam kłopotliwego dziecka. Brak kolek, spanie we własnym łóżeczku czy przesypianie całej nocy to coś o czym niejedna mama mogłaby pomarzyć. Jestem dumna z małego szkrabika. Zwłaszcza, że śpi już we własnym pokoiku. Starałam się by był jak najbardziej przyjazny i kiedy skończyłam to synek nie chciał z niego wyjść. Długo zasypiał patrząc się na naklejki na ścianach ale w końcu się udało.
I w tym wypadku dzięki Bogu za nianię elektroniczną. Teraz kiedy śpimy z mężem we własnej sypialni to mam ją nad uchem i słyszę nawet jak synek oddycha. Cudo techniki! A ja mogę spać spokojnie. A tak właśnie wyglądają naklejki na ścianę, które kupiłam w internecie. Dean zasypia patrząc się zawsze na tego Puchatka i Tygryska na drzewie.



Poniżej jest łóżeczko i kanapa, bo synuś zasypia tylko trzymając nas (mnie albo męża) za rączkę. A dalej to już tylko zabawki.

Zauważyłam też ostatnimi czasy, że mój świat kręci się  teraz wokół rodziny, dlatego nie pisałam. Jednak mam naprawdę wiele do powiedzenia i opowiadania więc teraz będę częściej. Jeszcze będziecie mnie mieli dość. Życzę spokojnej i radosnej soboty!

niedziela, 11 sierpnia 2013

Ja mam roczek!

Oj mama rano płakała. A tatuś się uśmiechał z pobłażaniem. Bo powiedzieli mi, że mam już roczek! Jestem już dużym chłopcem i będę miał imprezę! Tak. A na razie, urodzinowe śniadanko było i zdjęcia, które mama koniecznie musiała zrobić. I cały czas radość.

Urodzinowa impreza też była super! Dostałem mnóstwo prezentów i nawet udało mi się ze stołu parę frytek czapnąć! Jak nikt nie patrzył! Znaczy mama widziała ale nie zdążyła podbiec bo do buzi zaraz pchałem. A co! Wiem jak ukryć dowody zbrodni! Poza tym dostałem tortu i wycyganiłem od innych jedzenia ile mogłem. Bawiłem się też z kuzynami, zwłaszcza klockami. Goście siedzieli długo ale też ja zasnąłem od razu po ich  wyjeździe. Było suuuper. Chcę mieć roczek co rok!

KOMENTARZ MAMY:
Przygotowań co nie miara, ale impreza niezwykle udana. Synek według tradycji będzie pijanym, biednym księdzem ( najpierw różaniec, potem kieliszek - pieniędzy nie chciał). Zadowolony był tak bardzo, że aż w szoku byłam bo on raczej wstydliwy zawsze był. Chyba go wszyscy prezentami i jedzeniem obłaskawili. No to wychodzi, że mam towarzyskie i przekupne dziecko. Które ma już roczek!




piątek, 9 sierpnia 2013

Chodź, opowiem ci bajeczkę!

Mama wprowadziła nowy rytuał. Codziennie jak wracamy do domu mama przebiera mnie, karmi a po karmieniu bierze na kolana i mi czyta. Mam mnóstwo książeczek ale akurat tych co mi czyta to mi nie daje. A szkoda o ja tak uwielbiam czytać! No i tyyyle obrazków jest. Nie chce mi się czekać aż mama skończy to co jest na stronie bo ja chcę wiedzieć już co jest na następnej! A potem cofnę się bo zapomniałem co było wcześniej.
Ja to w sumie podziwiam mamę, bo ona jest cierpliwa. Czeka aż coś obejrzę, a ostatnio nawet pokazuje mi zwierzątka! Mam też swoją kartonową historyjkę o zwierzątkach! I tam są guziki i słyszę jak robi kaczuszka, koza czy króliczek! NO i ostatnio dostałem książeczkę o moim ulubionym zwierzaczku! O psie! Jak nacisnę guzik to on daje dźwięk! Próbowałem nawet mówić tak jak ta książeczka ale mi nie idzie.
-Wuuu wuuu - widzicie! Tragedia. Ale mam zawsze tylko się uśmiecha i mnie przytula. I czyta dalej.
O! Pokażę wam też moją najbardziej ulubioną książeczkę! Troszkę ją zjadłem ale wciąż mama mi ją czyta. I ja ją sam też oglądam:






KOMENTARZ MAMY:
Ach, ten czas szybko leci. Znowu jestem tak zajęta, że nawet nie mam czasu napisać. Już jutro roczek synka. Czas zleciał tak szybko, że to aż dziwne. A synek stał się taki fajny, wiecznie uśmiechnięty i komunikatywny. A jego miłość do słowa pisanego i obrazków jest ogromna. :) Ma mnóstwo książek i książeczek. Niektóre są jeszcze po mnie, ale niektóre są kupione przeze mnie. Uwielbiam mu kupować bajki, sama też zbieram siły, żeby coś mu napisać. A na razie czytam. A on słucha. A jak za dużo przekłada stron to przestaję czytać. A on się wtedy obraca i takim zniecierpliwionym tonem mówi: Mama... . No i muszę czytać dalej. Teraz znalazłam czas też dla siebie, żeby coś tam skubnąć. I choć to książki na komórce, a nie te z papieru to jednak zawsze jest to coś. I taka myśl. Warto czytać dzieciom. Sama miałam czytane baśnie oraz bajki i uważam, że to jedne z najpiękniejszych wspomnień z dzieciństwa. I chciałabym, żeby moje dziecko czuło to samo.

niedziela, 14 lipca 2013

Ząbkowanie i na cztery łapki

Oj, oj, oj jak swędzi! Oj, oj! Mamo! Nie dawaj mi am! Nie chcę! Wolę gryzak. Ooooo! Gryzak pomaga. Mamo, znowu mi coś w buźce się dzieje. Aż usiedzieć w miejscu nie mogę.

Bo siedzieć już sam potrafię bardzo ładnie. Jak mnie mama obłoży zabawkami to dopiero mam pole do popisu. Ale, ale, co to. Czyżby tam leżał pilot? Na podłodze? I mama nie widzi?
Jak ja się mam tam do niego dostać? Hmmm. Położę się na brzuszek. O!

A teraz trzeba coś zrobić, żeby poruszyć się do przodu. Zamacham nogami, może pomoże. E, nie. Tylko paluszki bolą.
A jak wysunę ręce do przodu i przysunę je do siebie.
Mmmmmm, lepiej ale wciąż za wolno. Bo jak mama zauważy, że pełznę do pilota, to będę miał problem.
Mmmmmm, no! A gdyby tak podwinąć nogi? Ojej, ja tak jakoś wyżej jestem! A mama wciąż nie patrzy tylko w kuchni jest. Dobra to teraz do przodu.
Mmmmm, Mmmmm, Mmmmm! Udało się. A teraz pilociku będzie: Omnomnomnom! Pycha!

KOMENTARZ MAMY:
Synek nie bujał się jak każdy początkujący raczkujący tylko od razu ruszył z kopyta. Oczywiście jak nie patrzyłam. A jak już zauważyłam, że do pilota próbuje podejść to zostawiłam. Niech próbuje. Tylko, że nie spodziewałam się, że mu się uda. Zanim dobiegłam do niego to pilot był już w buzi. Niedługo, tylko zdążył liznąć. A radosny przy tym? Jak sto pięćdziesiąt.

A, a ząbki wyszły dwa górne, więc mamy cztery. Kasownik.

niedziela, 7 lipca 2013

Baba! Gdzie jest baba! I papa.

Babci nie ma. Była i nie ma. Mama mówi, że babcia musiała pojechać do domku. A ja chcę się z babcią bawić. Ona tak się fajnie śmieje! Jestem smutny. Dlatego mama postanowiła kupić mi zabawki! Ale ile ja dostałem zabawek! I takie kulające, skaczące! Ja mam nawet klocki! Ile zabawy!

A klocki, nie powiem, smaczne!

Tylko ja bym je sobie z babcią pojadł. Hmmm mama mówi, że babcia jeszcze przyjedzie, tylko nie teraz. I zadzwoniła do babci przez skype. I widziałem ją choć nie mogłem dotknąć. Bawiliśmy się w a ku ku.

No i powiedziałem baba! Bo baba jest ty, w skype!

A tak wam szepnę jeszcze, że papa też mówię. Ale rzadko. I papa to tata.



KOMENTARZ MAMY:
Zabawki chciałam synusiowi kupić i tak. Tyle, że zbiegło się to z wyjazdem babci. Ale nic to synuś, troszkę był smutny i troszkę się rozglądał ale po chwili już się uśmiechał. Więc nie było tak źle. A babcia jeszcze przyjedzie :)

niedziela, 16 czerwca 2013

Świat z wyższej perspektywy.

Z babcią to się fajnie bawi. Zawsze poda to co mi spadło,i nawet pogada ze mną. A ostatnio coś ciekawego mi pokazała. Usiadła na kanapie i posadziła mnie obok siebie!
I odkryłem, że jak się mam jak oprzeć i zabawki dookoła to naprawdę fajnie się idzie bawić. No i ile ja ciekawych rzeczy widzę!!! Mam taką ochotę zobaczyć je z bliska ale jeszcze nie umiem. Ale ja się nauczę. A co.
A teraz siedzę, choć jeszcze nie umiem sam. Ktoś mnie musi posadzić. Najlepiej babcia, bo mama nie jest do końca zadowolona. Ale mi się podoba. Choć czasami mam pewien problem. Opiszę wam go:

Ja tu sobie siedzę i próbuję sięgnąć zabawkę ale ona uciekła dalej ode mnie. No to sięgam ją i sięgam a tu nic! No to ruszyłem szybko do przodu i jak nie padłem na twarz! Ale nie płakałem! Bo ja dzielny chłopak jestem.
...
...
...

No dobrze, skrzywiłem się troszkę i popiskałem. Mama daje mi wtedy meeeega buziaka!

KOMENTARZ MAMY:
Uważałam, że to troszkę za wcześnie żeby synka sadzać ale jak byłam w pracy to nie miałam na to wpływu. I tak się okazało, że jakieś trzy dni później siedział na tyle stabilnie, że zaczął się odwracać w stronę kanapy.
Teraz to już w ogóle inna bajka, ale to temat na innego posta bo wciąż doganiamy posty po chrzcie. Ale jest suuuper!


środa, 12 czerwca 2013

Jedziemy do szpitala - głupie krostki!

Swędzi! Okropnie swędzi! Smoczek mi nie pomaga! Na całych ustach swędzi!
Mówię tacie, że mi to przeszkadza ale on chyba mnie nie rozumie. Jest zrezygnowany bo marudzę.
Swędzi.

Jedziemy samochodem. Marudzę. Czekam aż mnie mama zobaczy. Może ona coś poradzi i zrozumie.

A na miejscu sukces! Mama zrozumiała. Ogląda usta i jest przerażona. Woła tatę z pracy i mówi, że jedziemy do szpitala. Po drodze zajeżdżamy do domu po moją książeczkę zdrowia. Mama mi tłumaczy, że do szpitala bo pan doktor u nas dziś nie przyjmuje. I mówi, że jedziemy tam gdzie się urodziłem.

Swędzi!

W szpitalu mama trzy razy musiała tłumaczyć o co chodzi i co podejrzewa. W końcu jeden pan doktor zrozumiał i z mamą porozmawiał. Okazało się, że mam krostki na ustach i one tak swędzą. Mama nazwala to opryszczką. Dostałem maść i zabrali mnie do domu. W końcu mogę pójść spać....


KOMENTARZ MAMY:
Wpis chaotyczny ale i tak samo jak cała sytuacja. Krostki odkryłam jak tylko wsiadłam do samochodu po pracy. Mąż nie rozpoznał opryszczki bo synek siedział cały czas ze smokiem w buzi i ie było widać. Ja jednak, ponieważ sama cierpię na tą przypadłość to od razu rozpoznałam. Oczywiście przychodnia tego dnia zamknięta więc pojechaliśmy do szpitala, bo ostatnio czytałam o śmierci dziecka z powodu opryszczki.

W szpitalu oczywiście odsyłano nas na inne oddziały by w końcu wrócić na ten, gdzie zaczęliśmy się pytać. Dziecięcy. Tam dokładnie obejrzano krostki i wypytano mnie o moją historię choroby. Okazał się, że najprawdopodobniej skłonność do opryszczki przekazałam synkowi już kiedy był w brzuszku. A teraz, po ząbkowaniu z powodu obniżonej odporności się ujawniła. Chociaż tyle dobrego, że to nie jest ten groźny rodzaj. Dostał synek krem i po paru dniach zeszło (dodam, że u mnie opryszczka trzyma się ponad tydzień albo i nawet trzy tygodnie). W tym momencie synek już zdrowy. Ale co ja się strachu najadłam...

sobota, 25 maja 2013

Powrót z niespodzianką.

Czas u babci szybko minął. Rodzice często mnie gdzieś zabierali i było wiele ciekawych rzeczy do oglądania.  Naprawdę podobało mi się, choć ten ząbek jest dziwny. Jeżdżę po nim językiem i wciąż mnie swędzi. Mama jest szczęśliwa. Chce mi zrobić zdjęcie, ale ja sobie nie dam! O nie! Będą mi mojego kiełka fotografować! Akurat.

W dzień powrotu do domu był bałagan. Tata ciągle gdzieś wchodził i wychodził a mama wciąż biegała i mu wszystko podawała. Tylko babcia była spokojna.
Po tym całym pakowaniu wsadzili mnie do fotelika w samochodzie i pojechaliśmy. Mama jak zwykle siedziała obok mnie i mnie zabawiała. Ale minęło trochę czasu a my jedziemy dalej. Babcia z przodu z tatą a ja z tyłu.
O nie! To znowu ta jazda dłuuuuga! Nie! Nie dam się! Będę marudził!

-Mama! Me! BA! Eeeeee! - widziałem, że mama jest coraz bardziej zła ale ja chciałem już wyjść. Pamiętam jak było ostatnim razem. Cały dzień będę im marudził!

Dobra, tata się zatrzymał po coś. Mama mówi, że tankuje. Nie wiem co to znaczy ale dobrze, że stoimy. Tak mnie ten ząbek denerwuje! Swędzi! O! Mamy palec. Do buzi, podrapię się. Mnnnnnnmmmm....
I nagle usłyszałem krzyk mamy:
-Ząbek drugi jest! - Taak? Mam drugiego ząbka? Mamo, swędzi! Oooooo, żel. Mmmmm jak miło.
Chyba się zdrzemnę.

W nocy spałem z mamy paluszkiem w ręce. Trzymała mnie właściwie większość drogi. To dobrze, bo mnie miziała po rączce. Ja lubię. A potem rano dostałem kaszkę w samochodzie i się pobawiłęm trochę zabawkami. Babcia ze mną pogadała a mama odpoczęła.
A potem dojechaliśmy do domku.

Moje zabawki!!!

KOMENTARZ MAMY:
Znowu długo nie pisałam, ale dzieje się tyle rzeczy na raz! Postaramy się je jak najszybciej opisać, może jeszcze dziś wieczorem, bo naprawdę chcielibyśmy już dotrzeć do teraźniejszości. Drugi ząbek synka zaskoczył mnie tak samo jak pierwszy. No i mamy dowód na te śliczne bielutkie kiełki:




Synek już się uspokoił i je więcej. A i ja mam więcej spokoju. 
Po przyjeździe nie mogłam nie zauważyć wielkiej radości synka. Rozglądał się wszędzie z uśmiechem na twarzy. Po prostu cieszył się, że jest w domu już. Z babcią, bo przyjechała razem z nami :)

wtorek, 14 maja 2013

Gryz i sukienka!

Uff, już po tym chrzcie! Nie ma tego latania i hałasu. Ja mogę w pokoju spać i się bawić. A najlepiej wszystko gryźć. 

Rodzice dzień po chrzcinach zabrali mnie do rodziny mamy. Bawiłem się naprawdę dobrze, bo każdy chciał mnie wziąć na ręce i się ze mną bawić. Mama sama mówiła, że chociaż raz napije się gorącej kawy! A wypiła aż dwie! Tata się śmiał, że mama to tak na zapas pije. 

Na drugi dzień pojechaliśmy do mojego dziadka. Nie było go w domu, bo jeszcze nie wrócił z pracy ale za o był ten wujek co jest moim chrzestnym. Pogilał, pobawił się, pogadał. Fanie było. Nawet mi zdjęcia robili na kocu! Ale ja byłem model! Mówię wam!

A potem mama mnie wzięła na ręce. Bawiłem się jej włosami a potem postanowiłem ugryźć w rękę. Zrobiłem wielki zamach główką i zrobiłem: Hap!!!
I mama od razu krzyknęła: Ała!!!
A potem poszło już szybko. Mama poprosiła o łyżeczkę i postukała mi w dziąsełko. I usłyszała: Stuk. 
Jest. Ząbek. 
I już wiem co mnie tak bolało i swędziało. I wiecie co? Teraz będę wszystkich gryzł. A co!

A jak tata wszedł do pokoju to czekała już na niego mama i ze łzami radości w oczach powiedziała: Wisisz mi nową sukienkę. Mamy zęba!

KOMENTARZ MAMY:
Ząbek pojawił się znienacka i właściwie nie wiadomo kiedy. Ale szczęściem trafiłam go ja, mama. Synek ani nie marudził, ani nie miał temperatury... . Tylko mniej jadł. A tu coś takiego... . 
Ten wyjazd do Polski obfitował w same niespodzianki! Co chwilę coś nowego. 
Nie, przy dziecku nie da się nudzić.

środa, 8 maja 2013

Chrzest

No i minęło parę rozmownych dni (cały czas przypominam wam, że opowiadam wydarzenia z przeszłości bo mama leniwa była i nie miała czas napisać) Dzień przed tym tam chrztem mama wciąż krzątała się w kuchni. Słyszałem tylko stukanie, pukanie i rozmowy z babcią. Mama mi mówiła, że gotowała jedzonko na chrzciny bo będę miał gości. Mną tymczasem zajmowała się babcia.

W dzień chrzcin wszystko zaczęło się normalnie, czyli kaszka, zabawa potem spanie. Po pobudce deserek i zabawa. I spanie. A jak się obudziłem to mama powiedziała, że zaraz przyjedzie dziadek! I wujek! I cała reszta! Ale będzie zabawy.

Mama mnie nawet ubrać nie zdążyła w te tam garniturki. Bo przyjechali za wcześnie. Pierwszy raz widziałem wujka. Ale on duuży jest. To jest brat mamy i to on ma być moim chrzestnym. Na pewno fajnie się ze mną bawi. Chyba go w nagrodę obślinię. Bo mnie coś ostatnio dziąsełka denerwują. Lekko pobolewają i swędzą. No i śliny duuuużo leci. Ale co tam wytrę o innych.
Goście się rozsiedli i mama wniosła jedzenie. A ja dostałem obiadek i zjadłem go z drugą dzidzią. Z dziewczynką, córeczką mojej chrzestnej. Po jedzonku mama postanowiła, że czas mnie ubierać. No i ubrała, tylko okazało się, że butki za małe są... . I zostałem w kapciach.


Na tym zdjęci jestem z mamusią. I kapcie pasują do ubioru, a co.

Potem pojechaliśmy do kościoła. Zimno było. I zgasło światło. Bo ksiądz z krzyżem szedł. Wszędzie w kościele cisza była więc ktoś musiał im powiedzieć, że zimno i ciemno jest. No to ja to zrobiłem i mam nadzieję, że zrozumieli!
- Mamamamama! Mamamamamama!!! - krzyknąłem i gdzieniegdzie usłyszałem ciche śmiechy. Chyba się ze mną ludzie zgadzają. No!

Potem było lanie wodą. I wszyscy mówili, że się wyrzekają grzechu.  A mama zamiast "wyrzekamy" krzyknęła głośno "Kapcie!" bo mi spadły. I znowu były śmiechy.
Na koniec zasnąłem w tym kościele bo śpiewali.
Potem w domu wszyscy się żegnali i w końcu mogłem wypić mleczko i iść spać. To był pasjonujący dzień!

KOMENTARZ MAMY:
Chrzciny udane, synuś zadowolony. Parę sytuacji, jak ta z kapciami, znowu przejdzie do historii. Będę miała co wnukom opowiadać. Ale ja już taka jestem. Następny post będzie o ząbkach i powrocie do domu. A potem tylko nadrobimy trzy tygodnie i jesteśmy na bieżąco. Przepraszam jeszcze raz za zwłokę.


środa, 1 maja 2013

A gdybym się odezwał?

Dziadek pojechał. Było mi smutno, ale na pocieszenie miałem swojego miśka bajeczkę. Mama i tata też się mną zajęli. No i poszedłem szybko spać. Jestem zmęczony chyba jeszcze tą podróżą. Ale najlepsze, że jak już zasypiałem to słyszałem i mamę i babcię jak rozmawiają w kuchni. Bo pokój w którym spałem nie ma drzwi! Tata trzymał mnie za rączkę a ja słuchałem cichej rozmowy i oczka same opadały. Potem zapadła noc, było ciemno i usłyszałem jak tata i mama kładą się spać. Oni też zawsze po cichu rozmawiają prze snem a ja ich słucham i sam zasypiam... .


Obudziłem się rano ze świetnym humorem. Wyspany, i gotowy do zabawy. Tata jak tylko usłyszał, że się kręcę to zaraz wstał i zrobił mi kaszkę. Wszamałem ładnie a tata poszedł rozpalić w piecu. Siedziałem sobie i bawiłem się z mamą i babcią w kuchni. I dostałem chrupka! Kukurydzianego! Ale smaczny był... Mmmm.
Potem mama wzięła mnie i pokulałem się na łóżku! Ale było zabawy. No i nagle poczułem się zmęczony. Mama szybko położyła mnie do łóżeczka i podała mi rączkę. Zasnąłem od razu!

A potem się obudziłem. W domu cisza, tylko jakieś dziwne stukanie słyszałem. I wtedy postanowiłem! Odezwę się. Niech mama w końcu przyjdzie.
-Ma....ma...ma! - o! nawet wyraźnie mi to wyszło! Jeszcze raz:
-Mamama...ma! - i coś usłyszałem. To chyba mama idzie. Dam trochę głośniej.
-MAMAMAMAMAMAMA...MA!!! - krzyknąłem a mama stanęła nad moim łóżeczkiem i się prawie popłakała. Smutno ci mamo? To dla ciebie i tatusia mówię. No a teraz:
-Mamamama - Zwróciłem jej uwagę, tylko jak teraz dokończyć zdanie? Chciałbym mamie zakomunikować co mnie obudziło i powiedzieć jej wprost:
"Mama KUPA!"

KOMENTARZ MAMY:
Nic mnie tak nie rozczuliło jak te jego pierwsze wypowiedziane słowa. I choć ta kupa naprawdę się pojawiła w pieluszce to jednak i tak wspomnienie piękne jest. Jeszcze nigdy tak słodko nie zostałam wywołana z kuchni!

wtorek, 30 kwietnia 2013

Dziadek i miś bajeczka.

Ja tu ledwo przyjechałem i już pierwszą noc spędziłem w nowym łóżeczku. Turystycznym. Wszystko takie inne jest. Dobrze, że chociaż rodzice ci sami. Mama powiedziała mi, że następnego dnia przyjeżdża dziadek. Jej tata. Jestem ciekawy jaki jest. Dokładnie go sobie obejrzę. A jak na razie to wypiję sobie mleczka, o!

Dziadek jest duży! I nie jest siwy! Jest łysy! No, prawie. A jaki fajny, śmieszny. I przywiózł mi misia! A ten misiu gada! Sam! Co za dziwy! I dziadek na rękach trzyma cały czas... . Jest fajnie.


KOMENTARZ MAMY:
Dziadek spotkał pierwszy raz swojego wnuka gdy ten był w ósmym miesiącu życia. Synek nie płakał, ale to chyba dzięki strategii dziadka, bo jak tylko dziadek wziął go na ręce to zaraz zainteresował go samochodami za oknem. Polubili się i widziałam, że synek siedzi chętnie na rączkach dziadka.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Babcia i tłok

Przyjechałem w końcu do domu. Ale innego domu, nie mojego. Nie było tam telewizora i mojego siedzonka. Za to była ONA! Babcia! Zawsze rozmawiałem z nią przez "kamerkę na you tubie" jak mówi tata. Ja się chowałem i babcia robiła mi a ku ku. A teraz wzięła mnie na ręce. Jest większa niż w rzeczywistości! Mamo! Ja się boję!

-ŁEEEEEEE!!!

Byłem troszkę marudny więc położyli mnie spać. Ale w nowym łóżeczku. Nazywają je turystyczne. Dziwne ono było bo nie mogłem sobie wcale rączek przez szczebelki wyciągnąć. Mama zrobiła dziurę w siatce na rączkę, bo ja zasypiam tylko jak ktoś trzyma mnie za rączkę. A potem zawiązała to ciasno sznurkiem i powiedziała mi, że teraz nic sobie nie zrobię. Ale ja wtedy nie mogłem zasnąć! Sznurek był taki ciekawy... .

Wyspałem się też w końcu a jak się obudziłem to znowu zobaczyłem babcię. Nie mogę uwierzyć, że jest taka duża jak mama czy tata! I może mnie nosić na rączkach! Ja już nie chcę do mamy! Ja chcę do babci!!!

A ile ludzi ja widziałem! I każdy chciał mnie na ręce. Albo się bawił ze mną. A ja się nie bałem! Nic a nic! Taki odważny jestem! A co!

KOMENTARZ MAMY:
Jestem dumna z synka. Przyjął wszystko na spokojnie, choć jak zobaczył pierwszy raz babcię to płakał. Ale potem już po za nią świata nie widział. A mama spokojnie mogła kawę (gorącą!!!) wypić i nawet ciacho wszamać! Żyć nie umierać normalnie!