W poprzednim poście napisałam o tym, że synek zaczyna chodzić.
I stało się, potrafi całkiem sam przejść przez pokój do celu. Ale na końcu musi się czegoś przytrzymać. A najbardziej teraz to uwielbia po dworze za rączkę być prowadzany.
A ma takie buty, że jak idzie to tupie.
I tak dzisiaj, jak mąż zamiatał parking to on sobie za tatą tupał. I chciał mu miotłę zabrać i chyba pomóc. Oboje tacy uśmiechnięci dzisiaj byli, że aż serce z radości mi się ściskało.
Synek z uśmiechem od ucha do ucha zabrał mnie na spacer. To on wybierał kierunek w którym dreptał. Ja tylko robiłam za podpórkę. Wyszliśmy nawet do ulicy bo co jak co, ale samochody to pooglądać trzeba. A potem murek, płot, psa, innego pana co szedł ulicą, motory, chodnik, kijek na chodniku, kamyk itd .
Po powrocie na parking synek zainteresował się jarzębiną, liśćmi, które pospadały z drzew i kołem mojego samochodu. Potem zabrałam go i usiadłam za kółkiem coby sobie pokręcił kierownicą. Obadał każdy kąt, włączył światła i zaśmiał się jak zatrąbiłam.
Potem pojechaliśmy z tatą oddać mój samochód do mechanika i wróciliśmy pieszo do domu.
Synek zmęczony ale mimo wszystko wpadł w histerię. Bo on nie chce do domu. On chce chodzić i być na zewnątrz. Bo on uwielbia być na świeżym powietrzu. A potem soczku się napił i spać poszedł.
Taki mieliśmy poranek.
(a następny post będzie o tacie)
Ale cudownie, zaczyna się intensyyyywne poznawanie świata na własnych nóżkach :D To dla dzieciaczka taka ogromna zmiana, taka radość :)
OdpowiedzUsuńRewelacja :) Oby więcej takich poranków :) Super kawaler sobie z mamą spaceruje
OdpowiedzUsuń