Odpoczynek

Odpoczynek

czwartek, 31 października 2013

On te misie kocha!

Mamy w domu caaaałą misiową ferajnę. Ja mam małego jobla na punkcie Kubusia Puchatka więc syn mój ma większość pluszaków z tej serii. I najbardziej ukochał właśnie Puchatka. Tulanie się do misi jest chyba najlepszym sposobem na spędzanie kilku spokojnych chwil w jego życiu. I choć ja się staram, to przytulenie mnie to naprawdę rzadkość. Najczęściej to miś otrzymuje najbardziej słodkiego tulaka. A ja? Jak mi się go uda złapać jak przechodzi to jest dobrze.

Ale nie o tym. On te misie tak bardzo kocha, że buziaki im daje w mordkę. Takie mokre. Albo w ogóle wgryzie się w plusz i tak się tula leżąc i patrząc na sufit (mam wzorki na nim - suficie). A jak ja chcę buziaka? Podstępem muszę. Podstępem.

A tu trzeba jeszcze te misie wyprać, bo z przypływu uczuć małego robią się mokre, brudne i zmiętolone.

I tak kończę notkę będąc nieco zazdrosna o misie.

Na pocieszenie dodam sobie, że dzięki temu Puchatkowi synek zasypia sam. Po prost bierze go po zgaszeniu światła w rączki i idzie spać. Odwracając się do mnie plecami. A ja wychodzę i mogę zrobić to na co bawiąc się z nim nie miałam czasu. Na przykład pozmywać naczynia.

niedziela, 27 października 2013

Bo rodzice go nie rozumieją

Tak to już w dzieciowym życiu bywa, że kiedy dziecię uczy się mówić to staje się to lekko kłopotliwe. Nie zewzględu na język jakiego używa, a trzeba przyznać, że nikt nie ma bladego pojecia o czym syn opowiada. Ale kłopotliwe ze względu na ten brak zrozumienia właśnie.

Syn mówi coś do mnie. Brzmi to jak jakiś kosmiczny język, ale dziecię moje wyraźnie się o coś pyta. O co? Nie wiem. I zaczyna się płacz. Zdarzyło się to może jak na razie ze dwa razy ale nie znoszę tego poczucia bezsilności. Na wszelkie próby odgadnięcia pożądanej przez małego rzeczy płacz jaki wprowadza do "rozmowy" jest coraz głośniejszy. A i mi wtedy trudniej się skupić. Efekt jest taki, że po pewnym czasie synek daje spokój i obrażony idzie do swoich zabawek. Odwraca się do mnie plecami i ma FOCHA. Czemu FOCHA? Bo nie da się dotknąć nawet, nie odezwie się, nawet picia ode mnie nie weźmie. A ma tylko niecałe półtora roku! A co będzie później? Strach się bać.

A najgorsze jest to, że muszę z bólem przyznać, że zarówno nerwa jak i focha to on ma po mnie. Jestem przez męża nazywana mistrzem w tej dziedzinie.

Ale są też momenty, kiedy wraz z mężem zgadniemy o co chodzi synkowi. Tak jak dziś rano. Zmiana czasu niewiele nam zmieniła w życiu. Syn pospał dłużej i co za tym idzie później miała być też pierwsza drzemka. Czekaliśmy wtedy z mężem cierpliwie na dobry moment. A tu nagle synuś tatę za rękę złapał i pociągnął tatę do swojego pokoju. Potem pokazał na łóżeczko (albo na jego misia w nim) i powiedział: Aaaaa. Poetem się przytulił do kanapy obok. I tata zrozumiał. Synek właśnie powiedział, że chce spać! No to go położył i wyszedł. I cisza jest tam do teraz. Znaczy, że śpi.
Byłam w szoku! On sam chce spać! Mądre mam dziecię.

wtorek, 22 października 2013

Pranie wieszaj czyli sprzątamy, mama.

Synek mój ukochany zrobił się mądry i bardzo mobilny. A wraz tym "pomocny". Kiedy zrobię mu pić do niekapka to popija po czym wypluwa na ławę picie i wyciera ręką. Myje mi ławę niby. Jak ja sprzątam zabawki to mi pomaga je wrzucać do pudełka. Fajnie nie? Ale pomaga tylko po to by je zaraz wyjąć.

Ale sprawa dzisiejsza to pranie. Ostatnio jak wracam z pracy to zastaję rzeczy w pralce do rozwieszenia. Mąż mój robi w domu pranie, a ja mam prasować jeśli jest co. Ale ostatnio i rozwieszam. Nie mam z tym problemów bo lubię zapach płynu do płukania. Synek chyba też. Dlaczego?
Dziś poszłam wieszać pranie do sypialni (tylko tam mam miejsce) a synek za mną. No to wysypałam ciuchy na łóżko i powoli wybieram te najmniejsze. Mały kręci mi się pod nogami ale nie zwracam większej uwagi na niego, bawi się. Kiedy po raz kolejny sięgam po jakiś ciuch to okazuje się, że go tam nie ma. Mój uczynny szkrab zrzucił wszystko na podłogę i się w to wtulał. O tyle dobrze, że rzeczy nie takie mokre, ale mimo wszystko na ziemi. Dlaczego się wtulał? Nie wiem, chyba wąchał ten zapach płynu.

Kolejną rzeczą jaką synuś robi w domu to "segregowanie". Mamy naokoło łóżka szafę, a właściwie można to nazwać meblościanką z miejscem na łóżko pośrodku (bardzo przydatne w małych mieszkaniach). Ta szafa ma po bokach duże drzwi wyżej na wieszaki i trzy szuflady na bieliznę przy ziemi. I właśnie te szuflady są przesortowane. Synek wyjmuje skarpetki taty i wkłada je do szuflady wyżej. I kiedy tata otwiera tą wyżej to znajduje najpierw multum skarpet. Codziennie rano.
I zamiast złości słyszę zawsze: "Oj słodziak! Znowu mi sprzątał w szufladach."

I jak tu nie kochać małego pomocnika?

środa, 16 października 2013

Matka nadopiekuńcza?


Jako nastolatka usłyszałam po raz pierwszy w szkole o śmierci łóżeczkowej. Co to jest, jakie są najczęstsze przyczyny i jak zapobiegać. Nikt nie wspominał wtedy nic o czujnikach oddechu (nie były dostępne? Nie wiem). Spędzało mi to sen z powiek. Bo już jako nastolatka bardzo chciałam założyć rodzinę i zostać mamą. Serio. To było moje największe marzenie.
A tu takie wiadomości. Tak bardzo byłam tym przestraszona, że gdy pierwszy raz usłyszałam o czujniku oddechu (a to było już jak byłam w ciąży) to powiedziałam mężowi, że nie interesuje mnie cena tego produktu; ja chcę go mieć i koniec. Mąż wcale nie oponował, bo także uważał to za rzecz przydatną.

Rozpoczęły się poszukiwania, przeglądanie opinii i sprawdzania ceny i dostępności.
I w końcu padł wybór. Przenośny czujnik zakładany na pampersa. 

Okazało się też, że synek nie kwalifikował się do występowania śmierci łóżeczkowej. Urodzony po czasie i duuuży, od razu złapał o co chodzi z oddychaniem i pokazał jak silne ma płuca. Odetchnęłam z ulgą ale po powrocie do domu i tak używaliśmy czujnika. Sprawdzał się, choć jego defektem było to, że jak spadał z pampersa to nie "czuł" oddechu i "piszczał" głośno budząc synka. Ale cóż, cel uświęca środki, w tym wypadku uspokajała mnie myśl, że synkowi nic nie będzie.

Ale zbliżał się roczek.
A czujnik zaczął się psuć. Blady strach padł na me matczyne serce. Bo jak to tak bez czujnika. A jak przestanie oddychać. Moje małe misio? Nie zniosłabym tego. Błagalnym wzrokiem patrzyłam na męża i okazało się, że trzeba tylko wymienić baterię i uważać bardziej na guzik wyłączenia bo się rozpadał. Mogłam być już spokojna.

Wtedy zrozumiałam, że czeka mnie coś strasznego. W końcu nie trzeba będzie czujnika używać. Bo dziecko już nie będzie w grupie ryzyka.
A mnie tu strach łapał.Bo co jak jednak coś się stanie?

Minął roczek, trzynasty i czternasty miesiąc. I nagle parę dni temu bach! Czujnik się rozpadł. Mi w rękach. I wtedy zrozumiałam. Synek jest już dosyć duży. Nie potrzebuje czujnika. I wtedy zamiast strachu ogarnął mnie spokój. I trochę złość. Bo czujnik do tanich nie należał a teraz jest do wyrzucenia. Ale o mojego maluszka już się nie bałam.Jestem szczęśliwa, bo minęła mi nadopiekuńczość.

I jemu fajnie bo nic na brzuchu nie ma.

A może on specjalnie jest zrobiony by się rozpaść w odpowiednim czasie?

czwartek, 10 października 2013

W kolorach tęczy

Siniaki.
Odkąd synek zaczął chodzić, to powstał nowy problem. Siniaki. Przy nauce chodzenia jest oczywiście upadanie i to nie zawsze w kontrolowany przez mojego malucha sposób. I choć i ja i Tata bardzo chcielibyśmy go złapać to nie zawsze się da. I właśnie w taki sposób powstają siniaki. Pal licho jeśli ma je gdzieś na kolanie. Bo ja nawet nie wiem kiedy one powstają.
Rozbieram szkaba do kąpieli a tu witają mnie czterej nowi towarzysze niedoli w kolorze tęczy. Bo jeden zielony, jeden niebieski, jeden żółty a jeden jadowicie fioletowy.
I wtedy pytam się syna:
-A kiedy ty się, kochanie, uderzyłeś, że masz siniaczki?- synek odpowiada mi wtedy niezwykle spokojnie:
-Nie!- to jego ulubione słowo podczas ostatnich dni. Praktycznie wszystko jest nie.

A ostatni tydzień to dosłownie obfituje w "wypadki".
Najpierw synek się podrapał po twarzy. Przez sen. I za nic nie wiem jak to zrobił. Faktem jest jednak, że policzek ma podrapany.
Potem uderzył się pod bródką. Ma takie dwa siniaczki. Nie wiem jak bo też nie zapłakał.
Za dwa dni poślizgnął się o swój kład (podobnie gabarytowo do syna) i upadł na ziemię. Mąż próbował go łapać ale było za późno.
No i ma siniaka na czole. Dużego. Ale wcale nie sinego. Już jest zielony i przechodzi w żółty.
Bo użyliśmy maści na siniaki i stłuczenia. Wbrew pozorom działa.

Od tamtego dnia żadnego wypadku nie było. A ja chodzę za nim prawie krok w krok, bo boję się, że znowu się gdzieś przewróci. Wiem, że to nieuniknione, ale serio synek wygląda jakby się bił z jakimś kolegą... .
A to przewracanie ma po mnie. Ze mnie ogólnie ciamajda. Jak ja się nie uderzę gdzieś albo nie skaleczę raz dziennie to cud świata jest (w ciąży wylądowałam na brzuchu w pracy - na betonie. Zaraz potem poszłam na zwolnienie. Nic się nie stało, Bogu dzięki). I boję się, że mały ma to samo.

A! Dziś synek skończył 14 miesięcy! Z tej okazji narysował kreskę swoją pierwszą przecudowną na kartce. Całkowicie sam. I nawet kolor kredki sobie wybrał. Mam w końcu coś do albumu.


niedziela, 6 października 2013

Tata dobry na wszystko

Tata do spania:
Kiedy mały w nocy płacze i to ja go idę uspokoić to nie śpi ani on ani ja. Kręci się z godzinę na prawy bok, na lewy bok, usiądzie i położy się po przeciwnej stronie czy położy w poprzek. Ogółem ja mu chyba bardziej przeszkadzam niż pomagam w ponownym zasypianiu.
Ale kiedy pójdzie tata to sprawa wygląda zupełnie inaczej. Podobno tylko poda rękę przez szczebelki i już obaj odpływają. (swoją drogą nazywamy to "łapkowaniem").I w sumie nic nie słyszę a mam elektroniczną nianię prawie nad uchem. Ale może wtedy już śpię?
Efektem tego "łapkowania" jest to, że czasem rano budzę się bez męża w łóżku bo śpi z maluchem w jego pokoju do rana na kanapie obok... .

Tata do jedzenia:
Jedzenie samemu jest nudne. Z mamą może być ale zmusza ona szkraba do używania różnych akcesoriów typu łyżeczka czy widelczyk dla maluszka. A tata robi sobie kanapkę i daje gryźć. I tak razem jedzą wspólne śniadanie co rano. Tylko picie mają osobne.

Tata do zabawy:
Nikt tak nie łaskocze brzuszka jak tata, nie purta w rączkę czy nie goni za synkiem po pokoju. Nie układa tak tez klocków i nie jest tak idealnym przedmiotem do wspinania się. A rozmowy! Na poziomie!

Tata na spacery:
Tup, tup. Mama spaceruje w weekendy. Bo w tygodniu czasu brak. Kiedy wraca z synkiem z pracy to zawsze jest coś do zrobienia. A tata dzień w dzień wychodzi na dwór z synkiem i spaceruje. Zdarza się do sklepu, zdarza się na plac zabaw. A zdarza się, że i do sklepu i na plac zabaw, bo wracając wstępują do piekarni a potem na placu zabaw zagryzają sobie smaczne ciacho po zabawie na huśtawce.

Tata do przebierania kupy:
Bo nie ma lepszej pory na to niż rano. I choć czasem zdarza się, że kupa pojawia się na warcie mamy to tata przeważnie musi mieć tą wątpliwą przyjemność.

No i w końcu: Tata dla mamy.
Bo mama to by nie mogła tak bez taty. Było by trudniej i w ogóle. Kto by podniósł na duchu? Kto by przytulił i dał buziaka? Kto by się powygłupiał i mamę załaskotał na śmierć prawie? (w mojej rodzinie łaskotki są dziedziczne! Naprawdę ma je cała rodzina od strony mojej M i jak się okazuje synek też ma). Kto powie mi, żeby nie kupować więcej niekapków bo już trafiliśmy na właściwy i nie potrzebujemy więcej? (serio mam z tym problem)Kto mamę pocieszy?

Mogłaby to zrobić sama. Ale woli tatę.

Jak też wiadomo trzeba pamiętać, że tata to nie robot. Może być zmęczony czy rozdrażniony. Ale wtedy jest mama. Bo mama też potrzebna. Tacie.

sobota, 5 października 2013

Tupot małych stópek

W poprzednim poście napisałam o tym, że synek zaczyna chodzić.
I stało się, potrafi całkiem sam przejść przez pokój do celu. Ale na końcu musi się czegoś przytrzymać. A najbardziej teraz to uwielbia po dworze za rączkę być prowadzany.
A ma takie buty, że jak idzie to tupie.

I tak dzisiaj, jak mąż zamiatał parking to on sobie za tatą tupał. I chciał mu miotłę zabrać i chyba pomóc. Oboje tacy uśmiechnięci dzisiaj byli, że aż serce z radości mi się ściskało.
Synek z uśmiechem od ucha do ucha zabrał mnie na spacer. To on wybierał kierunek w którym dreptał. Ja tylko robiłam za podpórkę. Wyszliśmy nawet do ulicy bo co jak co, ale samochody to pooglądać trzeba. A potem murek, płot, psa, innego pana co szedł ulicą, motory, chodnik, kijek na chodniku, kamyk itd .

Po powrocie na parking synek zainteresował się jarzębiną, liśćmi, które pospadały z drzew i kołem mojego samochodu. Potem zabrałam go i usiadłam za kółkiem coby sobie pokręcił kierownicą. Obadał każdy kąt, włączył światła i zaśmiał się jak zatrąbiłam.

Potem pojechaliśmy z tatą oddać mój samochód do mechanika i wróciliśmy pieszo do domu.
Synek zmęczony ale mimo wszystko wpadł w histerię. Bo on nie chce do domu. On chce chodzić i być na zewnątrz. Bo on uwielbia być na świeżym powietrzu. A potem soczku się napił i spać poszedł.


Taki mieliśmy poranek.

(a następny post będzie o tacie)