Odpoczynek

Odpoczynek

sobota, 28 grudnia 2013

Lęk separacyjny?

Święta, święta i po świętach.
Powiedzonko stare ale w sumie prawdę mówi. Tydzień przed świętami dostaliśmy wolne z pracy więc siedzimy w domu już drugi tydzień z synkiem. Przemiana jaką przeszedł w tym czasie jest niesamowita! Tyle się nauczył! Potrafi już sporo powiedzieć a jeszcze więcej rozumie. To naprawdę spory sukces i widać, że siedzenie obojga rodziców w domu mu służy. Od dawna widziałam, że synek raczej lubi jak jest głośniej, jak jest harmider i lubi śmiech. Nie ważne kto się śmieje - synek musi śmiać się razem z nim!

Ale doszła do tego inna rzecz. Od dwóch dni synek ma lęk separacyjny. Nie możemy na chwilkę wyjść z pokoju do łazienki bo zaraz płacze albo na około pyta się "Mama? Tata?" zdenerwowany.Przez to widmo powrotu do pracy jest straszne.
Każde niezadowolenie jest wywrzaskiwane. A że płuca ma po mnie to jestem świadoma do czego jest zdolny teraz a do czego będzie zdolny w przyszłości. Zgroza dla naszych uszu. Płacz też jest wrzaskliwy - ale tylko ten, który wymusza coś na nas. Momentami jest naprawdę głośno i zastanawiam się kiedy przyjdzie do nas sąsiadka z zażaleniem. Wielu zdjęć nie zrobiliśmy, a to ze względu na brak czasu, bo święta mimo, że udane to jednak ciągle w biegu.



To nasza mała choinka ubierana razem z synkiem:


A to zabawa częścią prezentów, które dostał na gwiazdkę synek:


Ogólnie radość z prezentów wielka ale już teraz leżą i czekają aż synek się nimi zainteresuje (a minęły cztery dni).

Mam nadzieję, że u Was święta minęły również wspaniale co u nas. I póki mogę to od razu życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku!

sobota, 21 grudnia 2013

O miłości słów kilka.

Byłam osobą czytającą tony romansów. Uwielbiającą większość filmów romantycznych i zaczytującą się w powieściach Jane Austen. Jednak mimo tego dość twardo stąpam po ziemi a wyrażenia typu:
Miłość od pierwszego spojrzenia, miłość bezgraniczna, miłość nad życie czy miłość ściskająca za serce uważałam po prostu za puste słowa.
To było jak byłam nastolatką. Aż do momentu, w którym nie spotkałam swojego męża. Młoda, bo szesnastoletnia dziewczyna poznała kogoś dla kogo straciła głowę i serce. Nie było ważne, że jest o cztery lata starszy. Nie było ważne, że akurat był w wojsku. Nie było ważne, że spotykaliśmy się tylko jak miał przepustkę. Od pierwszego momentu gdy na siebie spojrzeliśmy coś "zaiskrzyło". Potem podczas rozmowy czułam jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Od słowa do słowa minął rok i nastał czas rozłąki. On wyjechał za granicę a ja zostałam by skończyć szkołę. Tęskniłam i sumiennie co tydzień w niedzielę jeździłam do niego do domu by dzwonić przez internet. Teściowa nigdy nie narzekała na te wizyty a ja mogłam choć trochę porozmawiać. A potem usłyszałam, że chce mnie tam. Mam jechać do niego! Na skrzydłach skończyłam szkołę i wyjechałam. Potem wszystko poszło jak z płatka. Odkładanie pieniędzy na ślub. Wesele. Własne mieszkanie, niestety tylko na kredyt. I ponad dwa lata temu decyzja o dziecku.
Szczęśliwa i kochana uważałam, że odnalazłam pełnię szczęścia. Kochałam, byłam kochana. Czego chcieć więcej.

Do momentu w którym nie pojawił się ON!

Synek, który do porodu miał być dziewczynką. Kiedy dostałam go na ręce pierwszy raz zrozumiałam. Istnieją różne rodzaje miłości. I do wszystkich pasują te same wyrażenia.
Kiedy miałam synka na piersi to uderzyło we mnie to uczucie: Miłość od pierwszego wejrzenia, bezgraniczna, nad życie, ściskająca za serce. Spojrzał się na mnie tylko raz tymi swoimi oczkami i przepadłam! Miał (i ma) dar czarowania jak tatuś! Tak cudownie było go czuć na skórze, dotknąć tych czarnych włosków. Mówią mi, że płakał. Nie pamiętam. Byłam tylko ja i on. Nieważne, że tabun lekarzy i położnych kręcił mi się po sali. On i ja. I tata. Bo zaraz potem oddałam go tacie, by potrzymał wymarzonego synka. Chciałam zdjęcie i poprosiłam położną by zrobili im razem zdjęcie. Mam piękną pamiątkę. I piękne wspomnienia.
Chwilę potem poprosiłam telefon i zadzwoniłam do mojej M. Chciałam się pochwalić z dumą, że mam syna. Że ona ma wnuka. Jeden jedyny raz poczułam z nią więź. Słyszałam, że płacze.


Dziś, kiedy synek ma szesnaście miesięcy zakochuję się w nim jako matka wciąż od nowa. Kiedy cieszy się, że zbudował wieżę z klocków. Kiedy bawi się w chowanego (ja się chowam a on chodzi po pokoju i szuka). Kiedy mnie przytula i kiedy dostaję buziaka. Czasami siedzę się tylko z mężem i patrzymy jak się bawi i po swojemu mówi. Ściska mnie za serce, ta miłość, ta bezgraniczna. Wtulam się wtedy w męża i siedzimy dalej patrząc się na synka.

I to jest miłość.

piątek, 20 grudnia 2013

Papcie

W końcu udało mi się kupić papcie dla mojego szkraba. Odkąd pamiętam u mnie w domu w takowych się chodziło i zwyczaj ten został mi do dziś. Ponieważ u nas w domu same podłogi szwedzkie to postanowiłam, że sprawdzę czy robią już papcie w rozmiarach lilipucich. Robią.
I kupiłam jedne na spróbowanie, jednak mimo przymiarki w sklepie okazały się za duże. No to znowu musiałam pojechać do sklepu tym razem po mniejszy rozmiar.
Udało się. Papcie pasowały. Nawet synek się ucieszył, choć nie dlatego, że miał je na stopach.

Syn przy chodzeniu stuka. Tak tupie, że wszędzie go słychać! A jak mu się to podoba! Nic tylko by latał po całym domu. A wieczorem pokazał mi coś na wspomnienie czego do dzisiaj uśmiecham się w myślach.
Stanął blisko mnie i zaczął tańczyć w rytm jakiejś tam muzyki z telewizora. Po czym zaczął tupać w miejscu. Wyglądało to jakby stepował! A ile zabawy przy tym było!

Tak mu się podobają, że nauczył się nazwy. Jak wchodzimy do domu z dworu to pierwsze co woła to "papcie!" i nawet grzecznie siedzi jak mu je zakładam.
Niestety jest jeden aspekt sprawy o którym nie pomyślałam. Znalazłam szkraba raz na podłodze jak konsumował przód papcia. I z tym papciem w buzi próbował się do mnie uśmiechnąć.
Rozbroił mnie tym.

KĄCIK MAMY:
Mój nałóg kawowy powrócił ze zdwojoną siłą. Starałam się ostatnio ograniczyć spożywanie tego napoju i to z dobrym w sumie skutkiem bo ograniczałam się do dwóch kaw dziennie.
To przeszłość. Mąż postanowił "wspomóc" mnie i na urodziny kupił mi maszynę do robienia kawy.
I teraz chleję znowu po trzy, cztery kawy dziennie. Przynajmniej jestem wyspana... .

sobota, 14 grudnia 2013

Mama poobijana!

"Ćśśśśś! Powiem wam coś. Tak żeby mama nie słyszała. Wiecie ile ja mam roboty z usuwaniem tych wszystkich moich zabawek z mamy drogi? Albo z uważaniem, żeby mama na mnie nie wpadła? Mówię wam. Cały dzień zajęty." - powiedziałby mój syn gdyby mógł.

Tak to już ze mną bywa, że chyba od urodzenia mam problem z równowagą i uważaniem na siebie. Z natury jestem już i tak zapominalska i roztrzepana. I poobijana. Często zapominam też gdzie leżą klucze, wyjąc mięso do rozmrożenia na obiad, wyjąc ciuchy z pralki czy nawet wziąć kanapki do pracy. Nie ma dnia, żebym gdzieś się nie uderzyła a z siniakami jestem spokojnie zaznajomiona.


Pamiętam jak byłam młodsza i jeszcze chodziłam do szkoły to moja M zawsze chodziła za mną i wciąż słyszałam: "Kanapki wzięłaś? Bilet masz? Zeszyty są? Masz tą spinkę dla koleżanki?" A ja zdenerwowana odpowiadałam, że "Taaaaak, mam wszystko!" Po czym za rogiem słyszałam głośny krzyk: "A komórka?".
Tak. Komórki zapomniałam.
Czasami cofałam się do domu po przybory higieniczne bo mimo, że brzuch bolał a ja musiałam wyjść to i tak zapominałam.
Kiedy poznałam swojego przyszłego męża to w stanie upojenia i zauroczenia zapominalstwo sięgnęło zenitu.
Nawet wtedy cała w siniakach chodziłam, bo futryny i klamki na mnie naskakiwały (do dziś to robią - uwzięły się).
Jest nawet takie zabawne zdarzenie:
Odprowadzałam swojego teraz już męża do drzwi wyjściowych. Stanęłam już na schodach na zewnątrz a on już był w połowie drogi do ulicy kiedy się obejrzał. Chciałam mu zaimponować i zamachnąć włosami do tyłu tak jak czasem robią kobiety na filmach. Moja głowa spotkała się z drzwiami. Solidnie przysadziłam. Prawie zemdlałam! Mąż (wtedy jeszcze chłopak) przez śmiech mnie łapał bo podbiegł..

Kiedyś też biegłam do samochodu męża ze sklepu w zimie. Siedział za kierownicą i kiwał mi na parkingu. Nie zauważyłam zamarzniętej kałuży. No to dlaczego nie miałabym się przewrócić? Obcas pooooojechał a ja usiadłam na cztery litery. W jednym momencie mąż śmiał się do mnie a w drugiej mnie nie widział (tak mi opowiadał). Tyłek bolał jak nie wiem co.

Jak zostałam matką to stałam się trochę bardziej zorganizowana. Staram się niczego nie zapominać. Mam też kalendarz i terminarz. Staram się wszystko zapisywać. No właśnie. Staram się. Bo zapominam czasem też zapisać!

Nie dalej jak trzy dni temu pojechałam przez salon na synka samochodzie. Wcale nie takim małym zresztą, więc nie wiem jak go mogłam nie zauważyć. Włażenie bosą stopą na klocki to moja specjalność. Nawet układanie z synkiem klocków to czasami dla mnie katastrofa.

Przyglądam się synkowi i widzę czasem jak plącze się o własne nogi. Przewraca, uderza bądź czasami nawet sam ugryzie (jak ząbkuje to trzyma rączkę w buzi i czasem się tam chapnie). W nocy tańczy przez sen po całym łóżku i z pokoju słychać tylko ciche uderzenia o szczebelki.
A mi pozostaje jedynie pytać: On tak tylko ze względu na wiek, czy może odziedziczył to po mnie?
Oby nie!

wtorek, 10 grudnia 2013

Zabawy z dzieckiem są niebezpieczne!

Piękny to był niedzielny poranek. Pięknie obudzony syn od ucha do ucha wcinał śniadanie. Pan Robótka właśnie pokazywał jak zrobić kolejne cudo z papieru a ja popijałam kawę. Słońce jednak tak świeciło w okna, że tata chcąc nie chcąc nieśmiało napomknął coś o spacerze. Podniosłam me zaspane lico i spojrzałam się prosto w okno. "Dobra - powiedziałam - wyjdziemy. Ale najpierw zasłoń to okno, bo mnie oczy bolą."
Syno w tym czasie podreptał do klocków i zaczął budować wieżę. Wstałam więc i czując już moc kawy budowałam razem z nim. Zapowiadał się piękny dzień.
Nic jednak nie zapowiadało katastrofy jaka miała nadejść!

Stwierdziliśmy z mężem, że najlepiej będzie pojechać na plac zabaw, bo to ulubione miejsce mojego malca ostatnio. (serio, jak widzi huśtawkę to wpada w euforię). A, że niedaleko Aldi to tym lepiej, bo po zabawie wpadnie się po parę drobiazgów do obiadu. Ruszyliśmy więc w drogę. Słońce epicko świeciło mi po oczach kiedy wysiadłam z auta. Nic to jednak w porównaniu z moimi uszami, które wychwyciły pisk zachwytu mojego malca na widok placu zabaw. Szedł tam, prawie biegł, byle do celu. Leci z nosa? To nic. Przewróciłem się? To nic. Rodzice nie mogą nadążyć? Tym bardziej nic. Nawet kiedy wzięliśmy go na ręce, by przejść przez ulicę to nas nie krytykował.
A kiedy posadził siedzenie na wymarzonej huśtawce to radości nie było końca. Zwłaszcza, że za płotem przechadzał się pan z psem. A psy to druga miłość mojego szkraba.
Mama jak oszalała cykała fotki uśmiechniętego syna. A gdy ten nie chciał już się huśtać, to ruszyła mama za nim by pozwiedzać plac. No i synek wszedł pod małpi gaj a mama za nim z telefonem w ręku. Piękne zdjęcia mam. Zwłaszcza te, kiedy kucnęłam i zrobiłam na jego wysokości.
Zadowolona z efektu podniosłam się w podskoku do góry i....
Jak nie gwizdłam się o metalową rurę w głowę! Zamroczyło mnie na moment. Piękne ja gwiazdy widziałam! Potem dotarło do mnie pytanie męża czy wszystko ze mną w porządku. Kiedy odpowiedziałam, że tak  (podejrzewam, że moje tak brzmiało nieco niemrawo) to ten wybuchnął śmiechem. A jak tata się śmieje to synek też.
W sumie ja też się śmiałam. Przez łzy. Ale śmiałam się sama z siebie. Czemu? Bo jest reguła, że w ciągu dnia muszę sobie zawsze krzywdę zrobić. A rano nic się nie stało. Mogłam się w sumie spodziewać.
Zabawa trwała dalej, nie przerywałam dziecku radości. Może już w tym Aldi nieco mi się w głowie kręciło. Ale w sumie to guz się ostał. Boli przy czesaniu. A ja mam nauczkę, żeby patrzeć nad siebie!

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Sprawianie radości! I mały wilkołak.

Kiedy obudziłam się w sobotę rano, zobaczyłam przed sobą twarz małego szkraba. Mówił mama i zamierzał przejść przeze mnie na drugi koniec łóżka. Przyniósł go tata, który ewakuował się do niego po siódmej i tam został. Była ósma rano a ja wyspana. Aż dziwne, że to piszę, ale naprawdę byłam wypoczęta w sobotę rano! Kiedy wstałam z łóżka to mój szkrab był już na ziemi i leciał w stronę pokoju. Był czas na poranne mleczko więc synuś stanął przy krzesełku na którym siedzi jak pije i czekał aż któreś z nas go tam wsadzi. Kiedy dostał mleko to szczęśliwie zapatrzył w telewizor. Chyba leciał "Ogród Pana Warzywko".
A ja mogłam się spokojnie umyć i ubrać co idealnie przygotowało mnie na resztę dnia.
Cały dzień jeździliśmy po sklepach ale dzięki temu w końcu kupiłam coś dla siebie. Byłam biedna w spodnie. Miałam dwie pary i to jedne za szerokie. No to teraz mam sześć. Tylko się cieszyć, zwłaszcza, że dokupiłam też torebkę. Mąż sam ją wypatrzył.
Ponieważ torebka już z angielskiego "Charity Shop" czyli tak jakby z lumpa to jeszcze dla synka znalazłam spodnie dresowe i bluzkę z napisem "Mummy Little Star". Dumna z siebie i zadowolona spędziłam miło ten dzień.

A w niedzielę...

A w niedzielę z małym szkrabem ubrałam choinkę. Małą co prawda bo jego wzrostu, ale ile przy tym frajdy i radości było. Musiałam mu tylko oddać dwie bombki bo bardzo się synkowi spodobały a bez nich to w płacz straszny wpadał. Mały szantażysta.
I zanim ktoś zapyta. Tak, ja już taka jestem, że choinka stoi już u mnie pierwszego grudnia. JA po prostu uwielbiam świąteczne dekoracje! I okazuje się, że mój mały szkrab też.


Niedziela niestety skończyła się płaczem. Było obcinanie włosów a synek ego wyjątkowo nie lubi. Płakał, płakał a potem wyglądał jak mały wilkołak bo włoski wpadły wszędzie. Zaraz poszedł się kąpać i humor się poprawił. Ale co popłakał to popłakał.

Także weekend był zajęty ale bardzo owocny. Zwłaszcza, że mały opanował nowe słowo: DAJ. I używa go do wszystkiego w połączeniu z palcem wskazującym. Nie wiem tylko gdzie się tego nauczył...

KĄCIK MAMY:
Dwa tygodnie pracy i mam wolne aż do Nowego Roku! Nie mogę się doczekać!
Zamówiłam także prezent gwiazdkowy. Ciężarówkę do klocków z Mega Blocks. I sorter.
Także teraz tylko myślę co ugotuję i upiekę na Wigilię. Jakaś niezdecydowana jestem.
Bo mam problem z bigosem. Jakoś nigdy mi nie wychodzi jak powinien.