Odpoczynek
środa, 16 października 2013
Matka nadopiekuńcza?
Jako nastolatka usłyszałam po raz pierwszy w szkole o śmierci łóżeczkowej. Co to jest, jakie są najczęstsze przyczyny i jak zapobiegać. Nikt nie wspominał wtedy nic o czujnikach oddechu (nie były dostępne? Nie wiem). Spędzało mi to sen z powiek. Bo już jako nastolatka bardzo chciałam założyć rodzinę i zostać mamą. Serio. To było moje największe marzenie.
A tu takie wiadomości. Tak bardzo byłam tym przestraszona, że gdy pierwszy raz usłyszałam o czujniku oddechu (a to było już jak byłam w ciąży) to powiedziałam mężowi, że nie interesuje mnie cena tego produktu; ja chcę go mieć i koniec. Mąż wcale nie oponował, bo także uważał to za rzecz przydatną.
Rozpoczęły się poszukiwania, przeglądanie opinii i sprawdzania ceny i dostępności.
I w końcu padł wybór. Przenośny czujnik zakładany na pampersa.
Okazało się też, że synek nie kwalifikował się do występowania śmierci łóżeczkowej. Urodzony po czasie i duuuży, od razu złapał o co chodzi z oddychaniem i pokazał jak silne ma płuca. Odetchnęłam z ulgą ale po powrocie do domu i tak używaliśmy czujnika. Sprawdzał się, choć jego defektem było to, że jak spadał z pampersa to nie "czuł" oddechu i "piszczał" głośno budząc synka. Ale cóż, cel uświęca środki, w tym wypadku uspokajała mnie myśl, że synkowi nic nie będzie.
Ale zbliżał się roczek.
A czujnik zaczął się psuć. Blady strach padł na me matczyne serce. Bo jak to tak bez czujnika. A jak przestanie oddychać. Moje małe misio? Nie zniosłabym tego. Błagalnym wzrokiem patrzyłam na męża i okazało się, że trzeba tylko wymienić baterię i uważać bardziej na guzik wyłączenia bo się rozpadał. Mogłam być już spokojna.
Wtedy zrozumiałam, że czeka mnie coś strasznego. W końcu nie trzeba będzie czujnika używać. Bo dziecko już nie będzie w grupie ryzyka.
A mnie tu strach łapał.Bo co jak jednak coś się stanie?
Minął roczek, trzynasty i czternasty miesiąc. I nagle parę dni temu bach! Czujnik się rozpadł. Mi w rękach. I wtedy zrozumiałam. Synek jest już dosyć duży. Nie potrzebuje czujnika. I wtedy zamiast strachu ogarnął mnie spokój. I trochę złość. Bo czujnik do tanich nie należał a teraz jest do wyrzucenia. Ale o mojego maluszka już się nie bałam.Jestem szczęśliwa, bo minęła mi nadopiekuńczość.
I jemu fajnie bo nic na brzuchu nie ma.
A może on specjalnie jest zrobiony by się rozpaść w odpowiednim czasie?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Rozważałam to coś przy Zosi, ale dałam sobie spokój. Teraz też. Jakoś te urządzenia do mnie nie przemawiają ;)
OdpowiedzUsuńAle mam za to manię budzenia się wiele razy w nocy i sprawdzania czy Staś oddycha ;)
Używaliśmy czujnika oddechu, który układało się pod poduszką, zakończyliśmy koło 7 miesiąca jak pojechaliśmy w odwiedziny do mojej mamy na miesiąc i nie spakowaliśmy czujnika.
OdpowiedzUsuńPostanowiłam go nie kupować, w efekcie czasami w środku nocy włażę do kojca sprawdzić, czy moje dziecko oddycha, bo jak głębiej zaśnie, to naprawdę wygląda jak lalka, zero ruchu. Na szczęście od czasu do czasu rusza się przez sen, a ja mniej wariuję. Ale bardzo Cię rozumiem, choć nie czuję się matką nadopiekuńczą, raczej przeinformowaną. Internet dostarcza nam za dużo "złych" wieści, zwariować od tego można.
OdpowiedzUsuńMy nie używaliśmy :)
OdpowiedzUsuń