Temat już lekko przeszły bo poradziliśmy z tym sobie, ale jakiś dobry tydzień temu synek postanowił, że koniec z grzecznym leżeniu w łóżeczku przy usypianiu. Po co w ogóle iść spać? Kiedy można siadać, wstawać, bawić się i skakać? I to w worku do spania? Wiem, że mam zdolne dziecko, bo w tym worku to wszędzie zawędruje, ale nerw mnie łapał straszny. Bo widzę, że już przy piciu mleka przed snem oczy się same zamykają, ale nie. Jak tylko położy się go w łóżeczku to tańce są.
Pomarudziłam, powalczyłam z synem godzinę, ale gdzie tam. On swoje. Wyszłam z pokoju. Jak tylko domknęłam drzwi, to zaczął się płacz. Serce się krajało, ale musiałam się uspokoić. I tu niespodzianka. Niecałe dwie minuty mojego uspokajania się (nic raczej nie dały, chciałam już wracać i go utulać zła na siebie, że w ogóle dałam mu płakać) i nagle cisza. Przestraszona wpadam do pokoju i co widzę? Zasypiające w poprzek łóżeczka dziecię.
Po cichu się wycofałam i ruszyłam do laptopa. Zapytałam na moim forum Lipcówek 2012 jak to z ichnimi dziećmi jest i wyszło, że większość już sama usypia.
No to internet poszedł w ruch. Dziesiątki przeczytanych artykułów i parę technik obadanych teoretycznie i już wiedziałam co robić. Metoda 3-5-7. Dużo o niej w internecie i łatwo znaleźć.
Jednak nie dane mi było dojść nawet do tych trzech minut. Syn sam usypiał.
Teraz jest już ponad tydzień później i płaczu nie ma w ogóle. Jest przytulanie się wieczorem, bajeczka, przytulanie się przy łóżeczku a potem gaszę światło, daję ulubionego misia do przytulania, mówię dobranoc i wychodzę.
A mały zasypia. Tylko wtedy staram się ciszej być, żeby łatwiej mu było. (idealny czas na czytanie książki - Skończyłam Grę o Tron)
Chyba był już gotowy na samodzielne spanie.
A tak z troszkę innej beczki:
Synek wiecznie sprawdza moją cierpliwość. Krzyczy, płacze jak mu czegoś nie dam. Ale tylko mi. A ja mu nie daję (przeważnie otwierać tej nieszczęsnej lodówki) to ma na mnie focha. Dosłownie. Po płaczu idzie sobie do taty albo odwraca się do mnie plecami.
Mąż mówi, że synek ma to po mnie.
I teraz nie wiem czy mam się na to obrazić czy przyznać mu po prostu rację :)
No i pięknie Wam wyszła nauka samodzielnego zasypiania :)
OdpowiedzUsuńU nas też zadziałała metoda 3-5-7. Oj na początku nie było lekko i trwało to dłużej niż u Was - ryków było masę, serce się krajało, ale ja jak to surowizna - byłam konsekwentna i odliczałam te minuty przy akompaniamencie ryków zza ściany. I opłaciło się :) Już od wielu miesięcy Zosia zasypia całkiem sama. Niektóre inne mamy moich marcówek 2012 usypiając dzieci często leżą przy nich, głaskają, śpiewają, klepią w pupkę, itd - a ja tak jak ty daję całusa i wychodzę. Wygoda!
Nieee, nie potrafiłabym. Trzy minuty płaczu to dla mnie zdecydowanie za długo. Zwłaszcza gdy dziecko jest chore i nieszczęśliwe. Wiem, że potrafi sama zasnąć, ale wyczuwam też kiedy mnie potrzebuje. I tak wróciło usypianie na rękach (cieżko uśpić na rękach dziecko, które wyrywa się do biegania), ale nie potrafię po prostu wyjść, gdy ona zapłacze. Miętka jestem ;)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Blog Award, zapraszam :) http://matkabrowar.blogspot.com/2013/09/matka-nominowana.html
OdpowiedzUsuń