Jest coś na czym mi zależy. I ten post będzie o tym. Nie będzie za szczęśliwy, więc wszystkich, którzy dziś tu zaglądają po trochę radości ostrzegam.
Pośrednio będzie o synku. Ale tylko pośrednio. Bo tu chodzi o mnie i o M.
Odkąd mam dziecko, wiele czynności stało się mechanicznych. Robione są dzień w dzień więc powszednieją. Bardzo rzadko się zastanawiamy jak to robimy.
Zmiana pieluszki? Bach! zapomniane.
Nauka chodzenia? Po dwóch tygodniach tego samego jest już odruch.
Karmienie? Nie pierwsze i nie ostatnie.
Kąpiel? To samo.
No właśnie. ..
M.
Nie ma Cię w moim życiu. O tym dlaczego, można by się wiele rozpisywać. Jednak efekt końcowy jest taki sam. Zero odzewu, zero kontaktu. Mieszkam bardzo daleko i to jeszcze zwiększa ten efekt.
A brakuje mi Ciebie. Rozmowy. Informacji.
Dostrzegam to w drobnych gestach czy czynach. Podczas kąpieli synka słyszę jego śmiech. Widzę radość w oczach gdy zobaczy wodę. Lubi się kąpać.
M, czy ja lubiłam? Czy śmiałam się tak samo mając dołeczki w polikach? Czy piszczałam z radości przy wkładaniu do wanny? Czy płakałam, gdy mnie wyciągałaś?
Pamiętam tylko, jak będąc starsza narzekałam na szampon. Ten z kaczuszką. Bo mi do oczu się dostawał. Jedynie tego nie lubiłam. Lubiłam wycieranie. Ręcznik pachniał tak ładnie....
Karmienie.
Synek je wszystko i to w dużych jak na niego ilościach. Lubi większość rzeczy, choć na przykład jabłek nie. Ale ogółem problemu z karmieniem nie ma.
Jaka byłam ja? Niejadkiem, czy może tak samo jak synek? Czy musiałaś mnie przekonywać do jedzenia? Czy sama zabierałam z łyżeczki? Lubiłam słodkie, czy raczej nie przepadałam? Bardzo się brudziłam przy próbach samodzielnego jedzenia?
Nie wiem. Nie pamiętam... . A jak byłam starsza to jadłam już prawie wszystko.
Nauka chodzenia.
Synek uczy sie i uczy. Coraz lepiej mu idzie.
A jak to było ze mną? Wiem, że poszłam w stronę czekolady. Mam wnioskować z tego, że poszłam od razu? Bez ćwiczeń? Czy może to był właśnie efekt ćwiczeń połączony z miłością do słodkiego? Cieszyłaś się z moich pierwszych kroczków? Płakałaś, tak jak ja z radości kiedy poszłam w Twoją stronę? Chwaliłaś się wszystkim?
Zmiana pieluszki to masakra. Dlaczego?
Bo przerywa to zabawę. A z kupą to wręcz mały ucieka. Nie i już.
A ja mam przecież pampersy.
A jak byłam mała? Pamiętam, że coś mi opowiadałaś, że dostawałaś pampersy z zagranicy. A wcześniej tetra? Jak dawałaś radę? Pomagała ci Twoja M? Uciekałam? Ile miałam lat jak nauczyłam się wołać na nocnik?
Pamiętam drobne rzeczy. Urywki opowieści o flecie który dostałam jak miałam dwa latka. O misiu, który piszczał jak się mu nacisnęło brzuszek.... Wciąż go masz. Stoi pewnie samotnie na półce i czeka. Na kolejne dziecko, które go przytuli.
Ale to się zaciera. Opowiadałaś mi to jak byłam mała. Teraz ciężej mi to wszystko przypomnieć.
Tak bym chciała usiąść z Tobą i przy kawie dowiedzieć się jaka byłam. I jaka ty byłaś. Z czego się cieszyłaś i co się denerwowało jak miałaś małą mnie a potem mojego brata. Jakie rady byś mi dała, czego miałabym unikać. Chciałabym posłuchać o radościach i smutkach Twojego macierzyństwa. Porównać.
Ale niestety kontakt się urwał.
Odnowiłam go na chwilę i choć bardzo się starałam to się nie udało. Przykro mi, że nie było cię na chrzcie małego. Przykro mi, że nie chciałaś go nawet zobaczyć.
Ale ja nie odpuszczę. Spróbuję jeszcze raz. Zależy mi.
Zależy mi, żeby syn miał babcie. A ja chciałabym choć na chwilę mieć swoją M.
Bardzo przykre i smutne:( trzymaj się:*
OdpowiedzUsuńWzruszające to Kasiu...
OdpowiedzUsuńNiestety aż za dobrze wiem co czujesz, wiem jak to jest... Tylko mojej M. już nie ma i nigdy jej nie odzyskam... Chorowała przez cały mój okres dorastania, a gdy byłam na studiach odeszła. Nie dane mi było - tak jak koleżankom - nigdy pójść z nią na zakupy, poplotkować... Nie było jej na naszym ślubie, przy staraniach o Zosię i jak Zosia przyszła na świat. Czas leczy rany, ale te rany dalej bolą. Mam ogromny lęk o to, żeby moje dzieci nie znalazły się w takiej sytuacji, żeby długo mogły cieszyć się naszą obecnością, pomocą, ciepłem, miłością i dobrym słowem...
Trzymam kciuki, aby Wasze relacje z M. uległy poprawie. Może ujmie ją wnuczuś i odnajdzie w sobie chęć do odnowienia więzi rodzinnych...
Uh, ja mam na szczęście kontakt z mamą, choć długo byłyśmy wrogami. Bałam się, że skończy się tak jak z Tobą i Twoją mamą. Do tej pory jest różnie, bo moja mama nadal mojej córki nie odwiedza, ale przynajmniej rozmawiamy przez telefon, mejlem. Czasem odległość naprawia relacje. Niektórzy ludzie po prostu nie mogą mieszkać pod jednym dachem.
OdpowiedzUsuńMam łzy w oczach... Nie wyobrażam sobie, jak ciężko musi Ci być, zwłaszcza teraz, gdy sama jesteś mamą. Trzymam kciuki za poprawę relacji!
OdpowiedzUsuń