Byłam osobą czytającą tony romansów. Uwielbiającą większość filmów romantycznych i zaczytującą się w powieściach Jane Austen. Jednak mimo tego dość twardo stąpam po ziemi a wyrażenia typu:
Miłość od pierwszego spojrzenia, miłość bezgraniczna, miłość nad życie czy miłość ściskająca za serce uważałam po prostu za puste słowa.
To było jak byłam nastolatką. Aż do momentu, w którym nie spotkałam swojego męża. Młoda, bo szesnastoletnia dziewczyna poznała kogoś dla kogo straciła głowę i serce. Nie było ważne, że jest o cztery lata starszy. Nie było ważne, że akurat był w wojsku. Nie było ważne, że spotykaliśmy się tylko jak miał przepustkę. Od pierwszego momentu gdy na siebie spojrzeliśmy coś "zaiskrzyło". Potem podczas rozmowy czułam jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Od słowa do słowa minął rok i nastał czas rozłąki. On wyjechał za granicę a ja zostałam by skończyć szkołę. Tęskniłam i sumiennie co tydzień w niedzielę jeździłam do niego do domu by dzwonić przez internet. Teściowa nigdy nie narzekała na te wizyty a ja mogłam choć trochę porozmawiać. A potem usłyszałam, że chce mnie tam. Mam jechać do niego! Na skrzydłach skończyłam szkołę i wyjechałam. Potem wszystko poszło jak z płatka. Odkładanie pieniędzy na ślub. Wesele. Własne mieszkanie, niestety tylko na kredyt. I ponad dwa lata temu decyzja o dziecku.
Szczęśliwa i kochana uważałam, że odnalazłam pełnię szczęścia. Kochałam, byłam kochana. Czego chcieć więcej.
Do momentu w którym nie pojawił się ON!
Synek, który do porodu miał być dziewczynką. Kiedy dostałam go na ręce pierwszy raz zrozumiałam. Istnieją różne rodzaje miłości. I do wszystkich pasują te same wyrażenia.
Kiedy miałam synka na piersi to uderzyło we mnie to uczucie: Miłość od pierwszego wejrzenia, bezgraniczna, nad życie, ściskająca za serce. Spojrzał się na mnie tylko raz tymi swoimi oczkami i przepadłam! Miał (i ma) dar czarowania jak tatuś! Tak cudownie było go czuć na skórze, dotknąć tych czarnych włosków. Mówią mi, że płakał. Nie pamiętam. Byłam tylko ja i on. Nieważne, że tabun lekarzy i położnych kręcił mi się po sali. On i ja. I tata. Bo zaraz potem oddałam go tacie, by potrzymał wymarzonego synka. Chciałam zdjęcie i poprosiłam położną by zrobili im razem zdjęcie. Mam piękną pamiątkę. I piękne wspomnienia.
Chwilę potem poprosiłam telefon i zadzwoniłam do mojej M. Chciałam się pochwalić z dumą, że mam syna. Że ona ma wnuka. Jeden jedyny raz poczułam z nią więź. Słyszałam, że płacze.
Dziś, kiedy synek ma szesnaście miesięcy zakochuję się w nim jako matka wciąż od nowa. Kiedy cieszy się, że zbudował wieżę z klocków. Kiedy bawi się w chowanego (ja się chowam a on chodzi po pokoju i szuka). Kiedy mnie przytula i kiedy dostaję buziaka. Czasami siedzę się tylko z mężem i patrzymy jak się bawi i po swojemu mówi. Ściska mnie za serce, ta miłość, ta bezgraniczna. Wtulam się wtedy w męża i siedzimy dalej patrząc się na synka.
I to jest miłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz