Odpoczynek

Odpoczynek

piątek, 21 lutego 2014

Te szczególne chwile

Są takie chwile kiedy nic poza synkiem nie ma znaczenia. Kiedy serce rośnie i mam wrażenie, że już więcej kochać nie potrafię. Chciałabym takie chwile zatrzymać i cieszyć się nimi przez cały czas. Kiedy jestem zła to właśnie one pomagają mi przetrwać trudne chwile.

Serce rośnie mi przede wszystkim z miłości i radości. Kiedy widzę synka bawiącego się z tatą. Przytulającego się do niego, śmiejącego czy zaaferowanego opowiadaniem mu czegoś po swojemu. Jednak to dzisiejszy ranek zapamiętam najlepiej. Wstawałam do pracy a mąż w tym czasie się ewakuował do pokoju synka by razem z nim pospać jeszcze chwilę (mąż pracuje na popołudnia). Właśnie zbierałam swoje rzeczy kiedy usłyszałam z pokoju ucieszony szept: Tata!. Prawie się popłakałam.

Czuje ogromną radość i dumę, kiedy tata przychodzi z synem do pracy by mi go przekazać bo potem on zaczyna (pracujemy w tej samej firmie). Synek cały się rozpromienia na mój widok. Klaszcze w dłonie i pokazuje mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie posiada w swoim repertuarze.

Nie mogę przestać się uśmiechać, gdy bawiąc się z nim nagle podejdzie do mnie i mnie przytuli. Bądź pogłaszcze po ręce. Albo kiedy spytam się gdzie jest mama on pokazuje na mnie swoim paluszkiem i mówi: Mama tu!

Kiedy je sam obiadek i kończy cały umorusany, kiedy tańczy do muzyki po swojemu, kiedy biegnie przez pół domu wołając Mama AM!!!!. Kiedy pokazuje kwiatka, mrówkę czy ptaszka. Zawsze jest taki zaaferowany, zawsze taki ciekawy. A mi rośnie od tego serce. Od tej miłości.

Kocham kiedy synek przynosi ze sobą książeczki i mówi: Cyta! Muszę wtedy siedzieć i mówić mu co jest na każdym obrazku po kolei. Wdycham wtedy zapach jego włosków i przytulam. A on w zamian zaczyna mi sam czytać. Po swojemu. Ale z przejęciem.

I czasem nawet pojawia się myśl:
Kochany synku, chyba czas pomyśleć o rodzeństwie!

(na razie jednak tylko pomyśleć :) )

środa, 12 lutego 2014

Co ta mama? Czyli broimy na całego.

Chodzi za mną i obserwuje. Gdzie zbroić, co tu ciekawego jest... A potem swoją anielską miną rozbawia mnie do łez. I gdzie on się tego nauczył? Ma dopiero osiemnaście miesięcy!


Pranie. (z perspektywy mamy)
Tu nie ma reguły. Może być tata a może być mama. Najważniejsze, że ktoś ma wywieszać pranie. Mieszkanie dość małe a na dworze zimno więc pranie wieszane w salonie. Miska z praniem stoi na ziemi a synek obok. Zwarty i gotowy do boju. Sięgam po pierwszą rzecz ale on ma inne plany. Podaje mi skarpetkę. 
Dobra, zawieszę skarpetkę po czym sięgam po body. Ale nie! Ma być kolejna skarpetka! I tak do wyczerpania zapasów. Ale, ale! Przecież skarpetki można zdjąć i popodawać mamie jeszcze raz. Co z tego, że już były zawieszone?   
I co? Trzeba pochwalić malca za pomoc w wywieszaniu. I starać się nie patrzeć na zegar, bo półgodzinne wieszanie prania może człowieka zmęczyć.
Pranie. (z perspektywy synka)
Yyyyyy!!! Znowu te zimne rzeczy! Mama je zawiesza, pomogę jej. Ale najpierw te małe. 
Kiedy mama wywiesiła ostatnie to zauważyłem, że nie wisi tak jak chciałem. Dobra mamo! Od początku!

Sprzątanie. (z perspektywy mamy) Synkowi trzeba by jakiś dzwoneczek zawiesić. Bo nie słychać jak chodzi. A w jednej chwili jest w sypialni, w następnej już w kuchni. A potem przy mnie. Właśnie tak mnie zaskoczył z tą szmatką. Do kurzu. Nie spodziewałam się, że sięgnie tak wysoko i dostanie ją w swoje ręce. A jeszcze mniej, że sobie nią wytrze buźkę. Ech, oczy z tyłu głowy trzeba mieć...
Sprzątanie. (z perspektywy synka)
Mama wyciera kurze? Pomogę! O, tu zostawiła szmatkę. Ale, ale! Babcia uczyła mnie, że taką białą szmatką wyciera się buźkę. 
Tfu! Niedobra szmatka! Smakuje paskudnie. O! Mama zauważyła. 
Oj, szybko lecimy myć buźkę! Bo mama mówi, że to szmatka z płynem do kurzu. Och...


Toaleta. ( z perspektywy mamy) Muszę szybko czmychnąć za potrzebę. Włączę Pana Robótkę i szybko śmignę. Ale niestety jestem prawie pewna porażki. To co robię jest ciekawsze od pana w kolorowym wdzianku. I jak tu się załatwić jak szkrab patrzy?
Toaleta. (z perspektywy synka)Mama idzie do toalety? Włączyła bajkę? To co? Pójdę sprawdzić za nią czy wszystko w porządku! 
Siedzi na tym wielkim nocniku! I pokazuje mi coś przy zlewie! Kiedy obejrzałem tam wszystko i odwracam się z powrotem to mama już jest ubrana i podchodzi myć rączki! Ja też chcę! 
Mama myje też moje ale ja ich nie chcę wycierać! Jest fajnie jak klaszczę mokrymi rączkami! Wtedy mam mokrą buźkę!

Jedzenie. ( z perspektywy mamy ) O Matko... Znowu będzie tyle sprzątania...
Jedzenie. ( z perspektywy synka ) Ciekawe... A jak tą łyżkę z pyszną pomidorówką odwrócę w drugą stronę to co się stanie? I co to znaczy mokro?

Takich sytuacji jest znacznie więcej i postaram się coś tu wrzucić co jakiś czas. 

piątek, 7 lutego 2014

Brawo kochanie! Czyli o sztuce chwalenia i mówienia Kocham Cię

Kiedy byłam mała moja M nie bardzo myślała o tym, żeby mnie chwalić. Zawsze odnosiłam wrażenie, że mogłam być lepsza, szybsza, mądrzejsza... . Ponieważ wychowywałam się bez ojca przy sobie liczyło się zdanie tylko mojej rodzicielki i to jej starałam się zaimponować. Sprostać wymaganiom przez nią narzucanym. Starałam się od małego być idealną córką. O ile łatwiej by mi było gdybym choć raz usłyszała "Brawo kochanie" albo "Świetnie ci poszło"? Taka już byłam, że mimo braku zachęty ze strony M i tak starałam się coraz bardziej bo myślałam, że mi się uda, że usłyszę pochwałę. Och, jak się myliłam. Oczywiście słyszałam M jak chwali się znajomym, że córka zrobiła to czy tamto ale chciałam to usłyszeć osobiście. A jedyne co słyszałam to w razie niepowodzenia: A ja cię tak chwaliłam przed znajomymi... .

Pamiętam sytuację kiedy w piątej klasie podstawówki dostałam jako jedna z dwóch osób szóstkę z dyktanda na języku polskim. Nie musiałam nic poprawiać. Całą lekcję siedział w ławce myśląc tylko o tym, że gdy wrócę do domu to pokaże mojej M tą kartkę z oceną. Jak w skowronkach przybiegłam (miałam parę metrów do szkoły) do domu. Z piskiem radości podałam kartkę rodzicielce a ta spojrzała się na nią i powiedziała tylko:
-Dobrze. Tak ma być zawsze. - nigdy nie zapomnę tego uczucia zawodu. I to uczucie zapamiętałam. Nie wiem tylko czemu pamiętam tak tą sytuację tak bardzo szczególnie. Bo było więcej. Ale ta wryła się w pamięć. Może dlatego, że to właśnie wtedy obiecałam sobie, że jak będę miała dziecko to będę je chwalić. I będę mówić, że je kocham. Byłam tak zawzięta, że zapisałam to sobie w pamiętniku.

Pamiętnika już nie ma ale za to jestem mamą!

Od malutkiego chwaliłam mojego szkraba za wszystko. Nawet za to, że ślicznie odbeknął, bo przez pewien czas miał z tym problem.
Za to, że zjadł cały obiadek, za to, że pierwszy raz podniósł główkę, powiedział mama, za pierwsze kroki, pierwsze zrozumiałe słowa... .
Naprawdę jest tego sporo i wcale nie zamierzam przestać! Bo widzę, że daje to efekt. Dzięki temu synek jest coraz cierpliwszy, próbuje raz po razie zrobić to samo by potem spojrzeć się na mnie z uśmiechem, podnieść ręce do góry i razem ze mną powiedzieć: JEJ!
Mówię mu: Brawo kochanie! Dałeś radę! Super! (co zaowocowało "Supa!" czyli super wersji maluch) Mama jest z ciebie dumna! Jej!!!
Potem tulam go i mówię: Kocham Cię!
A on stoi grzecznie i się uśmiecha. I widzę, że to dla niego wiele znaczy. Choć nawet sobie z tego nie zdaje sprawy.

To ważne! Chwalenie i mówienie o swojej miłości!
To rozwija dziecko i daje poczucie bezpieczeństwa!
Chwalmy nasze maluchy!

niedziela, 2 lutego 2014

Nie! Daj! Chcę!

Są takie dni w życiu mamy, że najlepiej wyszłaby  z domu i nie wróciła do wieczora. Albo stanęła na środku pokoju i krzyczała. Albo płakała z bezsilności.
Powód jest oczywisty. Opór dziecka w sprawach, które dla nas są rzeczą normalną i które trzeba wykonać.

Najbardziej oczywistym powodem do nerwów jest zmiana pampersa. Z takim zalatującym balastem. Jest to istny problem gdyż mój syn znajduje sobie wtedy do zabawy coś co go niesamowicie interesuje i ani myśli wietrzyć tyłka w celu jego oczyszczenia.Okazuje to nie tylko krzykiem ale też wyrywa się i próbuje dotknąć rękami brudnego miejsca.
Tak, próbowałam wysadzać. Ale na razie nie rozumie, że siusia. Założyłam mu tylko majteczki. Latał chwilę po domu po czym zauważyłam, że idzie i siusia. Zatrzymał się dopiero jak stopy w mokrych skarpetkach zaczęły się kleić do podłogi. I to też tylko dlatego, że za nim była mokra plama, którą przecież można rozmazać!
A na nocnik tak pięknie siada. Tylko szkoda, że ani myśli tam coś robić. Ot, kolejne krzesełko sobie znalazł.


Kiedy wracamy z pracy pierwszą rzeczą jaką słyszę z jego ust są słowa:
-Mama am! Chce! -i stoi przy bramce w kuchni i krzyczy. I weź tu człowieku z e stoickim spokojem obiad odgrzewaj kiedy ci bębenki w uszach pękają. Istny koszmar. Po minucie ignorowania ewentualnie synek idzie się pobawić. Ale nie ma co liczyć na dłuższą przerwę. Za minutę jest z powrotem i powtarza proceder.

Kiedy czegoś mu nie wolno to z wielką chęcią patrząc co chwilę czy widzę wykonuje ową czynność. A kiedy podchodzę, by na przykład przytrzymać szafę mówiąc mu, że nie wolno otwierać bo sobie paluszki przytrzaśnie, to zaczyna płakać. Bez łez, tak na sucho co chwilę cichnąc i sprawdzając czy widzę, że on "płacze"

A kiedy chcę mu coś zabrać, bo znalazł coś czego nie powinien to słyszę: "Paczę" bo on ogląda...


No cóż cierpliwości się trzeba niestety nauczyć. I tak sobie chyba myślę, że to całą idea rodzicielstwa: Cierpliwość.
A musze ją wyćwiczyć już teraz bo bunt dwulatka w drodze. (synek 10 lutego skończy 18 miesięcy).