Odpoczynek

Odpoczynek

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Andrzejkowy szał zieleni i ups Tato, Mamo, uważajcie co mówicie!

3o listopada zawsze był dla mnie ważnym i ciekawym dniem. Zwłaszcza, że gdy chodziłam do szkoły odbywały się fajne zabawy. Wróżenie z wosku przez klucz, ustawianie butów w kolejce czy inna fajne wróżby. Mieliśmy stoły wypełnione ciastami, które piekli nasi rodzice i pyszną ciepłą herbatą bo to były już mroźne wieczory. Potem rodzice przychodzili nas odbierać i w domu nasze buzie wciąż nie zamykały się kłapiąc ciągle o wrażeniach z całego dnia. Na noc wkładałam jeszcze męskie spodnie pod poduszkę, gdyż wierzyłam, że przyśni mi się mój przyszły mąż. 

Zamierzam przekazać Andrzejki w takiej postaci synowi. Ale na razie ma tylko dwa latka a to oznacza, że niewiele z tego zapamięta. A w moim domu była jeszcze jedna tradycja. Na początku grudnia ubieraliśmy choinkę. Wiem, że dla większości to zdecydowanie za wcześnie ale ja uwielbiam tę tradycję na tyle by ją kultywować. Dlatego dziś ubrałam choinkę wraz z synkiem. 
I to była najlepsza decyzja w tym roku! Syn był zachwycony wołając: "Inka! Inka!" i " Bobki!, Bobki! " 
Całe rozpakowywanie i ubieranie zajęło nam ponad półtorej godziny, podczas której syn zdążył się spocić, zgłodnieć i zamoczyć majteczki ( ach to odpieluchowanie ) bo zapomniał o toalecie z wrażenia. Gdy kładłam synka spać, wciąż wspominał drzewko: " Mamusia! Inka tam! Sieci!" i zachwycał się tym, że ma naklejki na szybie w sypialni. W bałwanki.
Jestem więc zadowolona z tych Andrzejek choć były inne niż wszystkie.

A z tym uważajcie co mówicie... 
Ja dużo mówię. Szybko, czasami bez większego sensu. Jestem też świadoma, że czasami niepomyślę nad tym co mówię. Nie raz podczas jazdy autem wyzywałam na kogoś kto zajechał mi drogę. Albo gdy się oparzyłam, albo potknęłam. Są słowa, które ciężko powstrzymać się przed wydostaniem z siebie. A syn słucha. 

Tata mówi do swojej mamy, a mojej teściowej "Babka". Tak żartobliwie. Ale synek zapamiętał i ostatnio spod schodów usłyszałam jak woła Babcię: Babka chodź! Na dół! 
Często też mówiłam do synka jak coś zbroił "Ty dziadzie" też żartobliwie. I podchwycił. Dziś, jak mu się psocę to mówi mi dokładnie to samo.
 I ma skądś "ty babo"... . 

I co począć? Język w ciup rodzice! Dzieci słuchają!!!!

niedziela, 16 listopada 2014

Powrót z przytupem i o tym co zmienia mops!

Kiedy w lutym napisałam ostatni post zastanawiałam się ile czasu minie zanim syn się uspokoi i ruszy do przodu. To były ciężkie miesiące. Nie tylko ze względu na zachowanie ale i ze względu na intensywną naukę wszystkiego połączoną z wychodzącymi zębami. Jazda kolejką bez pasów bezpieczeństwa nad przepaścią. 

Przeczytałam sobie parę postów od początku istnienia bloga i zobaczyłam jakie zmiany zaszły nie tylko u synka ale także i u nas. Staliśmy się bardziej cierpliwi i uważni, nie myślimy już tylko o sobie i zawsze patrzymy gdzie idziemy. Po pod nogami biega nam torpeda goniona przez pupila. 

W pokonaniu buntu dwulatka pomogło nam kupno zwierzaka. Odkąd trafiła do nas Barse, synek przestał tak krzyczeć i płakać. Sam stał się cierpliwszy i bardziej opanowany. Nie wiem czy to dlatego, że ma przyjaciela ( a raczej przyjaciółkę, bo to Ona ), czy dlatego, że jest ktoś mniejszy od niego w domu. Efekt jest przepiękny a przede wszystkim cichy. Bo to o własny słuch walczyliśmy!



Sam pies nauczył synka, że są pewne rzeczy które zrobić trzeba. I sam o nie woła!
-Z psem trzeba wyjść na spacer. Siusiu. Kiedy przychodzi pora synek sam biegnie z szelkami i nas upomina. 
-Psa trzeba nakarmić. Każdy musi jeść. Niestety nasza pociecha rozumie to zbyt dosłownie i mimo zakazu częstuje pieska pomidorkiem, chlebkiem z pasztetem czy serem. I naprawdę słodko brzmi kiedy słyszę ten psotny śmiech. Tylko, że piesek nie powinien jeść naszego jedzenia (zalecenie weterynarza). Co obojgu nie przeszkadza w konsumowaniu ani troszkę kiedy nikt nie patrzy.
-Pies też ma oczko, uszko czy nóżkę. No i dupkę też. A dupka też ma swoją funkcję. Baaaardzo ciekawą funkcję, którą trzeba obejrzeć na każdym spacerze i to najlepiej głośno komentując... .

Poza ty pieska można przytulić i się z nim bawić (ale tu jest już pewna doza niedelikatności). 
Same zalety. Co skutkuje poprawą zachowania u pierworodnego.


Dlaczego powrót z przytupem? 
Syn lubi tuptać! Skakać, biegać i kulać się. Jest bardzo aktywny i je za dwóch! Uwielbia czekoladę i rysowanie. I gadać. Duuuuuuuuuuuużo gadać. 

I ma to po mamusi.

piątek, 15 sierpnia 2014

Chcę by mój syn był "niegrzeczny"!

Ile to razy słyszałam, że grzeczne dzieci tyle nie biegają, nie krzyczą, siedzą i rysują i nie zawracają głowy otoczeniu. Są ciche, pomocne i zawsze słuchają się rodziców. Brzmi dla was jak marzenie? Dla mnie nie.

"Grzeczne dziecko nie biega, ono chodzi. I jak jest ciekawe to pyta rodziców."
Kiedy jestem w domu, widzę mojego chłopca wszędzie. W pół sekundy potrafi się przemieścić bezszelestnie w inne miejsce. Śmiałam się do męża, że synkowi trzeba dzwoneczek założyć bo czasami śmignie między nogami i tyle go widać. A leci tak szczególnie w stronę łazienki. Wiecie, woda i myju myju jest fajne! Zwłaszcza na dywanie.
Skąd na dywanie? Bo mama napuściła wody do zlewu żeby dobrze sobie włosy spłukać (myłam po pracy a najszybciej jest właśnie tam) i zostawiła niedaleko plastikowy pojemniczek, którym dziecię me bawi się w kąpieli. Dziecię owo właśnie zabrało ten pojemnik, napełniło wodą i wylało prosto pod nogi, na dywan.
A potem zdziwione mówi: Mama pacz!

"Grzeczne dziecko się nie wspina. Siedzi tam gdzie powinno i rysuje albo coś."
Mit. Nie znam dziecka, które by się nie wspinało. Mój brat jak był mały to wspinał się jak pająk po framudze. Ja skakałam między meblami bo "podłoga to lawa".
A syn? Syn wchodzi po prostu na ławę i próbuje dosięgnąć sufitu. I przyprawić mamę o zawał serca przy okazji.
Opanował także wspinaczkę po krzesłach, łóżku i schodach. Jeszcze trochę i go poślę w jakieś góry na przeszkolenie!

"Otwiera lodówkę bez twojego pozwolenia? Grzeczne dziecko słucha się starszych"
Pffff. Lodówka jest inna niż zwykła szafka, no. Zimno tam, jedzenie jest, no i tata pokazał, że jak się wciśnie guziczek to gaśnie światło. Żyć nie umierać. Mama mówi, że nie wolno bo się lodówka rozmrozi. Ale co tam. Jest za fajna, żeby się słuchać.

Lodówkowy potwór objawił się kiedy tylko stanął na nogi i straszy do teraz. Bramka ogranicza mu dostęp do sprzętu AGD ale dla wytrawnego otwieracza lodówek to licha przeszkoda. Ot, co.

"Grzeczne dziecko nie zdejmuje skarpetek tylko chodzi w ciuchach, które zostały założone rano"
Zdjęte skarpetki i brak kapci. Muszę więcej mówić? Większość mam zrozumie mój ból.

"Grzeczne dziecko jak jest w gościach to pokazuje jakie jest mądre i jakie spokojne"
Kawa u przyjaciółki? A ja mam jakąś kawę? Jeśli tak, to już jest zimna. Nie ma czegoś takiego jak klapnięcie na pięć sekund na tyłku. Jest syn i cała reszta domu. Tam gdzieś zajrzy, tu coś ściągnie, tam coś przełoży, tu otworzy lodówkę, tam wyłączy zmywarkę.
Kuuuupa roboty przy takiej kawie. No chyba, że jesteśmy w trójkę. Wtedy się z mężem wymieniamy.


To tylko niektóre przykłady bycia "niegrzecznym" u synka. Ale jak wspomniałam na początku, nie chcę tego zmieniać. Dlaczego?
Bo się nie nudzę. Bo jestem zawsze w centrum i cieszę się, że syn się dobrze bawi.
A jak się komuś nie podoba? Bo nie jest taki jak ten ktoś uważa, że być musi?

Kolego/koleżanko! To Twój problem nie mój!

środa, 6 sierpnia 2014

Jestem taaaki mądry!

-Maaaaaama! Pać ciucia! Siatło! Ampa! Yyyyy! Io io io duuuuzy brum brum!

czyli w tłumaczeniu: Mama! Patrz ciuchcia! Świtało! Lampa! Yyyyy (tak nam syno piszczy z radości)  Io io io duży samochód (straż pożarna)



Czyli tak mniej więcej odbywają się nasze rozmowy z synkiem. To tak naprawdę tylko próbka tego co potrafi bo zasób słów ma ogromny. I nawet nie wiemy kiedy tak bardzo się rozwinął.Stało się to tak niezauważalnie. Z dnia na dzień zaczął się z nami dogadywać.

I układać puzzle. Uwielbia to robić i ostatnio oprócz rysowania jest to jego ulubiona rozrywka.
Problemem jest tylko jego zdenerwowanie jak mu coś nie wyjdzie. Nie potrafi ukierunkować emocji i bije. Jest to ciężki orzech do zgryzienia bo czasami nie wiem jak do tego podejść. Jednak zdarza się coraz rzadziej a synek nauczył się, że jak coś mu nie wychodzi to przychodzi po któreś z nas i mówi: Ce tam! (chcę tam) , albo: AŁA!

Z rysowaniem ciekawostka też jest. Synek usilnie próbuje zamknąć "kółko" I jak mu się uda to mnie informuje, że to jest balon. Jedynym problemem jest to, że czasami wpadnie na pomysł wsadzenia sobie kredki do ucha. Albo je gryzie. Albo wrzuca pod kanapę i się śmieje bo zrobił mamie "psikusa".

Często chodzi się z tatą "kiziać". Synek kładzie się wtedy na łóżku a tata go gila i przytula. Zazwyczaj trwa to tylko chwilę ale tata musi już zostać w pokoju kiedy synek idzie się bawić obok. Sam. Tata ma tylko siedzieć. Ewentualnie od czasu do czasu dobudować jakiegoś klocka.

Z tatą to w ogóle jest zabawa. Zgarnia liście dmuchawą na podwórku i synek musi potrzymać. Zostanie przez tatę wpuszczony do samochodu by "pobuszować". Zmyje z tatą podłogę, zrobi pranie i je wywiesi no i pojedzie po mamę do pracy z tatą. I do sklepu. I na plac zabaw.
A potem jak z mamą wróci to ma ubaw po pachy. Jeździ samochodzikiem po podwórku, rowerem pochodzi (biegowy) i pobawi się w piaskownicy. Potem zje obiad, pobawi się kiedy mama gotuje i potem od nowa puzzle, rysowanie, kizianie.... . A potem "myju myju", kakałko i chlebek z pomidorem i "hasi" (spać)

Tak wygląda dzień dwulatka.


Bo synek kończy mi za cztery dni dwa latka.
Z tej okazji synku mój napisaliśmy Ci życzenia:

Dziadyżko kochany,
Obyś zawsze był taki uśmiechnięty i radosny. Zawsze miał tyle energii i ciekawości. Zawsze był zdrowy.
I zawsze kochany przez wszystkich. Razem z tatą jesteśmy dumni z naszego szkraba. Kochamy Cię! Rośnij i się ciągle śmiej!

Mama i tata.

czwartek, 29 maja 2014

Ja gadam!

Od jakiegoś czasu, a mam tu na myśli niecały tydzień, musimy uważać na każde słowo które wypowiadamy z mężem. Bo słowo "Dupa" weszło do słownika synka całkiem niespodziewanie. Najśmieszniejsze jest to, że żadne z nas nie przypomina sobie sytuacji, w której takie słowo mogło być użyte. Ale jednak jest i staramy się je zmiękczyć "Pupą".

I jeśli już o słowach mowa, to synek zauważył, że kiedy stara się mówić nam  "po naszemu" co chce to przeważnie to dostaje. Zachęca go to do nauki słówek bardziej niż jakieś specjalne nauczanie. Codziennie poznaje co najmniej jedno słowo a są dni, że tych słów jest więcej.

Jego ulubionym i jak dotąd najśmieszniej wypowiadanym przez synka słowem jest "Kakaszi" co oznacza kaloszki. Jest to wielka miłość do obuwia i każde adidasy mogą się schować. Są kalosze jest wielka radość. Z wielką radością do obuwia wymawia także słowo "Papcie" ale tu już raczej normalnie.

Synek mnóstwo uwagi poświęca jedzeniu i tego właśnie uczy się najchętniej.

Apko - Jabłko
Baniań - Banan
Jajo
Oje- Ogórek
Sier - ser
Ciao - ciasteczko
Czipsy

Choć i tak najczęściej słyszę odgłos otwierających się drzwi lodówki i niecierpliwe " Ce Ama!"

Już niedługo, już za chwilkę, będę odpowiadać na jedno wielkie pytanie małych dzieci:
 "Dlaczego?"


(i chyba czas się nauczyć odpowiedzi na pytania: Dlaczego słońce jest gorące, trawa zielona a woda mokra? Mamo! Dlaczego?)

piątek, 23 maja 2014

Jesteśmy zachwyceni!

Jak w tytule jesteśmy zachwyceni. Balonem.Ale do rzeczy!

Pogoda dziś była nieciekawa. Wciąż padało i wiało. Zmuszeni byliśmy wrócić do domu, bo o przebywaniu i zabawie na dworze nie było mowy. I tu cienki głosik w głowie zaczął mi piszczeć: "Ale on się nie wybiega!  To będzie mordęga!".
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham mojego szkraba i naprawdę nieba bym mu uchyliła. Ale wiem, że jak nie wybiega odpowiedniej ilości energii to robi się płaczliwy, marudny i zły. A kooperacja z takim dzieckiem kończy się bólem głowy bo synek ma naprawdę donośny głos i potrafi go odpowiednio modulować.

Po powrocie do domu, o dziwo bez wrzasków o to, że on chce TAM na dworze piłki pod krzak wrzucać, podałam obiad, z którego synek najchętniej wyjadł ketchup, dałam coś do picia i poszłam myć naczynia. Chwila spokoju, synek puzzle układa.

I nagle słyszę:
BAJON!

Wchodzę do salonu a tam synek wyczekująco stoi z balonem w ręku. W końcu zdecydował się go odbić w moją stronę a ja mu go odbiłam z powrotem. Graliśmy tak z pół godziny, aż w końcu synek usiadł ze zmęczenia, zadowolony i zażądał CIAO. Ja szybko wsadziłam herbatnika w rączkę i usiadłam.
Byłam wykończona lataniem po domu za balonem, bo synek zauważył, że jest zabawniej jak to mama lata wszędzie gdzie balon spadnie.
Fitness? Siłownia? Po co? Wystarczy prawie dwuletnie dziecko i balon.

Polecam!

Ja się bawię!

Post z ponad miesięcznym opóźnieniem. Mogłabym napisać, że nie miałam czasu, że zajęta dzieckiem. Ale nie. Życie mnie dopadło. Przyjechała teściowa w odwiedziny i u synka nastąpiła wielka fascynacja babcią. W końcu dostaliśmy z mężem odrobinkę więcej snu z rana co poskutkowało znacznie lepszymi humorami i większą energią.

Przyszła już ciepła wiosna, więc większość czasu spędzaliśmy na zewnątrz odkrywając nową wielką miłość syna. Piłki. Kopie, rzuca, wszędzie ją bierze ze sobą a nawet raz przytachał ją do łóżka. W sklepie omijam dział z zabawkami bo teraz właśnie są powstawiane na środek piłki różnego rodzaju i wielkości. A synek "Ce!".
Drugą rzeczą, którą się fascynuje są puzzle. Wszelkiego rodzaju, choć najlepsze to takie drewniane z różnymi kształtami. Uwielbia je wyciągać ("mama! Padło!" - znaczy wypadło) i układać od nowa. Raz za razem.
Trzecia rzecz to książki. Nakupowałam ich swego czasu bardzo dużo i teraz to owocuje półgodzinnym siedzeniem na kanapie i wertowanie kolejnych stron z rysunkami krówek bądź piesków. Jednocześnie muszę "czytać". Czyli opowiadać co widzę na obrazku. Synek pokazuje mi na przykład Kubusia Puchatka lecącego balonem (mama! Tam!) a ja muszę wymyślić szybko historyjkę na ten temat. Bo jak nie to przyciąga mi głowę do książki ze słowem Tam!.
I tata wcale nie jest zwolniony z obowiązku. Też musi czytać!

Czy bawię się z synkiem rozwojowo? Nie zwraca na to uwagi. Wystarczy mi jego śmiech. Machanie nogami na kanapie, chodzenie po kałuży czy puszczanie piórka małego ptaszka przez palce na wiatr. To jest najlepsza zabawa dla synka. Na naukę kształtów i kolorów ma jeszcze czas. Liczyć nauczy się w szkole. Teraz ma się dobrze bawić.
I chyba mi to wychodzi bo większość dnia widzę jego uśmiechniętą twarz. I wieczne podekscytowanie, że zobaczył wiewiórkę czy ptaszka a piórko lata.

Mój przepis na jego dzieciństwo.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Mama i tata dużo za mną lata!

Dzień w biegu, wieczór w biegu. Mamy dziecko poruszające się z prędkością światła. Rodzice są zmęczeni kiedy dziecko jest malutkie? Pfff. Czas poznać bunt dwulatka.

Nie ma słowa nie. Jest płacz i nawet łezka się znajdzie. Synek (nazywam go jakiś czas Gumisiem) skojarzył sobie, że najlepiej działa płacz. Bo kiedy płacze to zwracamy większą uwagę bo coś się dzieje. Więc nie chcemy dać przekąski? To będzie płacz i słowo Chcem!
Nie pozwalamy bawić się spłuczką w łazience? Chcem i płacz.
Mama mówi, że synek musi poczekać aż się obiad podgrzeje bo dopiero wróciła z pracy i nie było czasu?
Chcem i płacz.
Tata próbuje włożyć koszulkę w spodnie synkowi? Nie! I płacz.

Kiedy za radą jakiegoś poradnika przestaliśmy zwracać uwagę na wymuszony płacz, to synek znalazł inny sposób.
Mówi głośno Ała! I podaje paluszka do podmuchania. Kiedy podmucham to ponawia "prośbę" o to co chce.

Są też oczywiście dobre chwile. Bo synek w końcu stwierdził, że przytulanie się jest fajne i teraz przytula się znacznie częściej (częściej do taty). Da buziaka, zrobi cacy, pobawi się taty okularami... .

Ma też wiele nowych umiejętności. Potrafi pokazać większość części ciała, umie coraz więcej słów, pokazuje co chce, skacze, biega, krzyczy, śmieje się, broi, buduje z klocków, czyta, bawi się, kula po podłodze, przytula do misi... . A to tylko pierwsza godzina zabawy.

Ogólnie przyznaję się do tego, że są dni kiedy mam już dość i z radością kładę go do łóżka. Tak. I wciąż uważam się za matkę.


A teraz coś o tacie bo marudził, że zawsze go tu mało.
Charakterek Gumiś ma po mamusi ale zainteresowania to taty są!
Tata składa komputer? Synek mu pomoże! Nawet śrubokręt potrzyma. Tata odkurza? Synek z tatą!
Tata robi zamek w drzwiach? Synek razem z nim. Tata grabi liście na dworze? Synek już macha razem z nim miotłą.

Jedyny wypadek kiedy synek zainteresował się co ja robię to był wtedy, kiedy robiłam drożdżówkę. Ciasto synek pomagał gnieść.

I pięknie zakończę dzisiejszy wywód.
Wolałam kupki noworodka.

piątek, 21 lutego 2014

Te szczególne chwile

Są takie chwile kiedy nic poza synkiem nie ma znaczenia. Kiedy serce rośnie i mam wrażenie, że już więcej kochać nie potrafię. Chciałabym takie chwile zatrzymać i cieszyć się nimi przez cały czas. Kiedy jestem zła to właśnie one pomagają mi przetrwać trudne chwile.

Serce rośnie mi przede wszystkim z miłości i radości. Kiedy widzę synka bawiącego się z tatą. Przytulającego się do niego, śmiejącego czy zaaferowanego opowiadaniem mu czegoś po swojemu. Jednak to dzisiejszy ranek zapamiętam najlepiej. Wstawałam do pracy a mąż w tym czasie się ewakuował do pokoju synka by razem z nim pospać jeszcze chwilę (mąż pracuje na popołudnia). Właśnie zbierałam swoje rzeczy kiedy usłyszałam z pokoju ucieszony szept: Tata!. Prawie się popłakałam.

Czuje ogromną radość i dumę, kiedy tata przychodzi z synem do pracy by mi go przekazać bo potem on zaczyna (pracujemy w tej samej firmie). Synek cały się rozpromienia na mój widok. Klaszcze w dłonie i pokazuje mi jeden z najpiękniejszych uśmiechów jakie posiada w swoim repertuarze.

Nie mogę przestać się uśmiechać, gdy bawiąc się z nim nagle podejdzie do mnie i mnie przytuli. Bądź pogłaszcze po ręce. Albo kiedy spytam się gdzie jest mama on pokazuje na mnie swoim paluszkiem i mówi: Mama tu!

Kiedy je sam obiadek i kończy cały umorusany, kiedy tańczy do muzyki po swojemu, kiedy biegnie przez pół domu wołając Mama AM!!!!. Kiedy pokazuje kwiatka, mrówkę czy ptaszka. Zawsze jest taki zaaferowany, zawsze taki ciekawy. A mi rośnie od tego serce. Od tej miłości.

Kocham kiedy synek przynosi ze sobą książeczki i mówi: Cyta! Muszę wtedy siedzieć i mówić mu co jest na każdym obrazku po kolei. Wdycham wtedy zapach jego włosków i przytulam. A on w zamian zaczyna mi sam czytać. Po swojemu. Ale z przejęciem.

I czasem nawet pojawia się myśl:
Kochany synku, chyba czas pomyśleć o rodzeństwie!

(na razie jednak tylko pomyśleć :) )

środa, 12 lutego 2014

Co ta mama? Czyli broimy na całego.

Chodzi za mną i obserwuje. Gdzie zbroić, co tu ciekawego jest... A potem swoją anielską miną rozbawia mnie do łez. I gdzie on się tego nauczył? Ma dopiero osiemnaście miesięcy!


Pranie. (z perspektywy mamy)
Tu nie ma reguły. Może być tata a może być mama. Najważniejsze, że ktoś ma wywieszać pranie. Mieszkanie dość małe a na dworze zimno więc pranie wieszane w salonie. Miska z praniem stoi na ziemi a synek obok. Zwarty i gotowy do boju. Sięgam po pierwszą rzecz ale on ma inne plany. Podaje mi skarpetkę. 
Dobra, zawieszę skarpetkę po czym sięgam po body. Ale nie! Ma być kolejna skarpetka! I tak do wyczerpania zapasów. Ale, ale! Przecież skarpetki można zdjąć i popodawać mamie jeszcze raz. Co z tego, że już były zawieszone?   
I co? Trzeba pochwalić malca za pomoc w wywieszaniu. I starać się nie patrzeć na zegar, bo półgodzinne wieszanie prania może człowieka zmęczyć.
Pranie. (z perspektywy synka)
Yyyyyy!!! Znowu te zimne rzeczy! Mama je zawiesza, pomogę jej. Ale najpierw te małe. 
Kiedy mama wywiesiła ostatnie to zauważyłem, że nie wisi tak jak chciałem. Dobra mamo! Od początku!

Sprzątanie. (z perspektywy mamy) Synkowi trzeba by jakiś dzwoneczek zawiesić. Bo nie słychać jak chodzi. A w jednej chwili jest w sypialni, w następnej już w kuchni. A potem przy mnie. Właśnie tak mnie zaskoczył z tą szmatką. Do kurzu. Nie spodziewałam się, że sięgnie tak wysoko i dostanie ją w swoje ręce. A jeszcze mniej, że sobie nią wytrze buźkę. Ech, oczy z tyłu głowy trzeba mieć...
Sprzątanie. (z perspektywy synka)
Mama wyciera kurze? Pomogę! O, tu zostawiła szmatkę. Ale, ale! Babcia uczyła mnie, że taką białą szmatką wyciera się buźkę. 
Tfu! Niedobra szmatka! Smakuje paskudnie. O! Mama zauważyła. 
Oj, szybko lecimy myć buźkę! Bo mama mówi, że to szmatka z płynem do kurzu. Och...


Toaleta. ( z perspektywy mamy) Muszę szybko czmychnąć za potrzebę. Włączę Pana Robótkę i szybko śmignę. Ale niestety jestem prawie pewna porażki. To co robię jest ciekawsze od pana w kolorowym wdzianku. I jak tu się załatwić jak szkrab patrzy?
Toaleta. (z perspektywy synka)Mama idzie do toalety? Włączyła bajkę? To co? Pójdę sprawdzić za nią czy wszystko w porządku! 
Siedzi na tym wielkim nocniku! I pokazuje mi coś przy zlewie! Kiedy obejrzałem tam wszystko i odwracam się z powrotem to mama już jest ubrana i podchodzi myć rączki! Ja też chcę! 
Mama myje też moje ale ja ich nie chcę wycierać! Jest fajnie jak klaszczę mokrymi rączkami! Wtedy mam mokrą buźkę!

Jedzenie. ( z perspektywy mamy ) O Matko... Znowu będzie tyle sprzątania...
Jedzenie. ( z perspektywy synka ) Ciekawe... A jak tą łyżkę z pyszną pomidorówką odwrócę w drugą stronę to co się stanie? I co to znaczy mokro?

Takich sytuacji jest znacznie więcej i postaram się coś tu wrzucić co jakiś czas. 

piątek, 7 lutego 2014

Brawo kochanie! Czyli o sztuce chwalenia i mówienia Kocham Cię

Kiedy byłam mała moja M nie bardzo myślała o tym, żeby mnie chwalić. Zawsze odnosiłam wrażenie, że mogłam być lepsza, szybsza, mądrzejsza... . Ponieważ wychowywałam się bez ojca przy sobie liczyło się zdanie tylko mojej rodzicielki i to jej starałam się zaimponować. Sprostać wymaganiom przez nią narzucanym. Starałam się od małego być idealną córką. O ile łatwiej by mi było gdybym choć raz usłyszała "Brawo kochanie" albo "Świetnie ci poszło"? Taka już byłam, że mimo braku zachęty ze strony M i tak starałam się coraz bardziej bo myślałam, że mi się uda, że usłyszę pochwałę. Och, jak się myliłam. Oczywiście słyszałam M jak chwali się znajomym, że córka zrobiła to czy tamto ale chciałam to usłyszeć osobiście. A jedyne co słyszałam to w razie niepowodzenia: A ja cię tak chwaliłam przed znajomymi... .

Pamiętam sytuację kiedy w piątej klasie podstawówki dostałam jako jedna z dwóch osób szóstkę z dyktanda na języku polskim. Nie musiałam nic poprawiać. Całą lekcję siedział w ławce myśląc tylko o tym, że gdy wrócę do domu to pokaże mojej M tą kartkę z oceną. Jak w skowronkach przybiegłam (miałam parę metrów do szkoły) do domu. Z piskiem radości podałam kartkę rodzicielce a ta spojrzała się na nią i powiedziała tylko:
-Dobrze. Tak ma być zawsze. - nigdy nie zapomnę tego uczucia zawodu. I to uczucie zapamiętałam. Nie wiem tylko czemu pamiętam tak tą sytuację tak bardzo szczególnie. Bo było więcej. Ale ta wryła się w pamięć. Może dlatego, że to właśnie wtedy obiecałam sobie, że jak będę miała dziecko to będę je chwalić. I będę mówić, że je kocham. Byłam tak zawzięta, że zapisałam to sobie w pamiętniku.

Pamiętnika już nie ma ale za to jestem mamą!

Od malutkiego chwaliłam mojego szkraba za wszystko. Nawet za to, że ślicznie odbeknął, bo przez pewien czas miał z tym problem.
Za to, że zjadł cały obiadek, za to, że pierwszy raz podniósł główkę, powiedział mama, za pierwsze kroki, pierwsze zrozumiałe słowa... .
Naprawdę jest tego sporo i wcale nie zamierzam przestać! Bo widzę, że daje to efekt. Dzięki temu synek jest coraz cierpliwszy, próbuje raz po razie zrobić to samo by potem spojrzeć się na mnie z uśmiechem, podnieść ręce do góry i razem ze mną powiedzieć: JEJ!
Mówię mu: Brawo kochanie! Dałeś radę! Super! (co zaowocowało "Supa!" czyli super wersji maluch) Mama jest z ciebie dumna! Jej!!!
Potem tulam go i mówię: Kocham Cię!
A on stoi grzecznie i się uśmiecha. I widzę, że to dla niego wiele znaczy. Choć nawet sobie z tego nie zdaje sprawy.

To ważne! Chwalenie i mówienie o swojej miłości!
To rozwija dziecko i daje poczucie bezpieczeństwa!
Chwalmy nasze maluchy!

niedziela, 2 lutego 2014

Nie! Daj! Chcę!

Są takie dni w życiu mamy, że najlepiej wyszłaby  z domu i nie wróciła do wieczora. Albo stanęła na środku pokoju i krzyczała. Albo płakała z bezsilności.
Powód jest oczywisty. Opór dziecka w sprawach, które dla nas są rzeczą normalną i które trzeba wykonać.

Najbardziej oczywistym powodem do nerwów jest zmiana pampersa. Z takim zalatującym balastem. Jest to istny problem gdyż mój syn znajduje sobie wtedy do zabawy coś co go niesamowicie interesuje i ani myśli wietrzyć tyłka w celu jego oczyszczenia.Okazuje to nie tylko krzykiem ale też wyrywa się i próbuje dotknąć rękami brudnego miejsca.
Tak, próbowałam wysadzać. Ale na razie nie rozumie, że siusia. Założyłam mu tylko majteczki. Latał chwilę po domu po czym zauważyłam, że idzie i siusia. Zatrzymał się dopiero jak stopy w mokrych skarpetkach zaczęły się kleić do podłogi. I to też tylko dlatego, że za nim była mokra plama, którą przecież można rozmazać!
A na nocnik tak pięknie siada. Tylko szkoda, że ani myśli tam coś robić. Ot, kolejne krzesełko sobie znalazł.


Kiedy wracamy z pracy pierwszą rzeczą jaką słyszę z jego ust są słowa:
-Mama am! Chce! -i stoi przy bramce w kuchni i krzyczy. I weź tu człowieku z e stoickim spokojem obiad odgrzewaj kiedy ci bębenki w uszach pękają. Istny koszmar. Po minucie ignorowania ewentualnie synek idzie się pobawić. Ale nie ma co liczyć na dłuższą przerwę. Za minutę jest z powrotem i powtarza proceder.

Kiedy czegoś mu nie wolno to z wielką chęcią patrząc co chwilę czy widzę wykonuje ową czynność. A kiedy podchodzę, by na przykład przytrzymać szafę mówiąc mu, że nie wolno otwierać bo sobie paluszki przytrzaśnie, to zaczyna płakać. Bez łez, tak na sucho co chwilę cichnąc i sprawdzając czy widzę, że on "płacze"

A kiedy chcę mu coś zabrać, bo znalazł coś czego nie powinien to słyszę: "Paczę" bo on ogląda...


No cóż cierpliwości się trzeba niestety nauczyć. I tak sobie chyba myślę, że to całą idea rodzicielstwa: Cierpliwość.
A musze ją wyćwiczyć już teraz bo bunt dwulatka w drodze. (synek 10 lutego skończy 18 miesięcy).

środa, 22 stycznia 2014

BAM!!!

Miałam mały urlop od bloga, w sumie spowodowany brakiem weny twórczej. Albo raczej brakiem notatnika pod ręką. Bo wena jest tylko zanim zasiądę do laptopa to zdążę zapomnieć co ja chciałam napisać. I dlatego właśnie, choć do napisania było sporo to nie było kiedy.

Odkąd syn zaczął chodzić wiecznie słyszę odgłos upadania. Zawsze o coś się potknie albo walnie i już bęc! Podłoga zaliczona. I za każdym razem by nie było płaczu mówię "BAM".
Synek szybko podłapał to słowo i co nie spadnie na ziemię to słyszę od niego ten charakterystyczny wyraz.
A ostatnio doszła do tego zabawa. Buduje z klocków wieże by je potem przewrócić na podłogę. I już słychać BAM! Inne dzieci się denerwują jak im się wieża przewraca a on się śmieje... .
Ale jakbym spróbowała podać mu sorter to dostał by szewskiej pasji. Nie znosi tej zabawki i dostaje nerwicy jak ją widzi. Bo nie może klocka włożyć i się wścieka. Na razie dałam więc spokój.


Oczywiście synek (jak chyba każde dziecko) kopiuje wszystko co robimy. A jego ulubionym zwrotem jest: Ta Mama! gdy się uderzę albo potknę. Nie ma to jak współczucie i wsparcie!
Próbuję go nagrać ale nie idzie. Zresztą jakbym wiedziała kiedy to powie to już nie było by to takie zabawne :)

sobota, 4 stycznia 2014

Nowe słowa czyli uważaj matko co klepiesz

Minął nowy rok i jakoś specjalnie nic się nie zmieniło. Nawet postanowień noworocznych specjalnych w tym roku nie było. U mnie i tak brak konsekwencji więc odchudzanie (bo to pewnie byłoby postanowienie) spełzło by na niczym. Nigdzie w tym roku nie wyjeżdżaliśmy więc i trochę kasy się zaoszczędziło. I tak nawet jakoś lepiej.

Zakupiliśmy już też ciuszki na 2 latka dla małego bo wyrasta bardzo szybko a jak się okazja trafia to staram się kupować. W ogóle ostatnio buszuję bo ciuchlandach bo tam naprawdę świetne rzeczy można dostać. Jestem także zapisana z mężem do specjalnych grup na facebooku gdzie mamy wymieniają się i sprzedają to czego nie potrzebują. Tak więc wychodzi na to, że staramy się oszczędzać ile tylko można. 
A jak na złość coś nam się bojler psuje i mikrofalówka się popsuła. Ech.

A teraz o synku. 
Siedzę w salonie i patrzę: mały biega a na nogach papci brak. Już mam wstawać i szukać kiedy synek zauważa istotny brak tej części garderoby przewracając się na tyłek. Postanowił mnie o tym fakcie poinformować:
-Mama! Papppcie! - oczywiście z żądaniem w głosie.
-To poszukajmy papci, dobrze?- powiedziałam i zaczęłam się rozglądać po pokoju. Jednak w zasięgu wzroku ich nie było. Tymczasem mój mały szkrab stojąc na nogach położył ręce na ziemi i wypiął tyłek do góry zaglądając pod kanapę. 
Popatrzył, popatrzył po czym wrócił do normalnej pozycji i z po cichu powiedział:
-Duupa. 
Stanęłam jak wryta. Skąd on zna takie słowo? I skąd wie kiedy najlepiej go użyć? Toż on nawet półtora roku jeszcze nie skończył! 
Zaczęłam mu oczywiście tłumaczyć, że tak nie wolno, że to nieładnie. A on tylko się zaśmiał. Potem przez pół wieczoru biegał po domu gadał do siebie: dupa.
Dzięki Bogu dziś już zapomniał. Jest nowy dzień a on nie użył tego słowa ani razu. 
Za to ja już wiem skąd on zna takie słowo. 
Szukałam w zamrażalce mięsa mielonego i okazał się, że go nie mamy. Sama do siebie powiedziałam: No i dupa, trzeba do sklepu jechać.
JA jestem winna!
Teraz czeka mnie szybki kurs unikania brzydkich wyrazów! Natychmiastowo!


Dodatkowo dodam, że synek po zrobieniu balastu w pampersa radośnie poinformował mnie o tym słowem: KUPA! Tata go nauczył.
Chyba czas go zacząć wysadzać na nocnik.