Post z ponad miesięcznym opóźnieniem. Mogłabym napisać, że nie miałam czasu, że zajęta dzieckiem. Ale nie. Życie mnie dopadło. Przyjechała teściowa w odwiedziny i u synka nastąpiła wielka fascynacja babcią. W końcu dostaliśmy z mężem odrobinkę więcej snu z rana co poskutkowało znacznie lepszymi humorami i większą energią.
Przyszła już ciepła wiosna, więc większość czasu spędzaliśmy na zewnątrz odkrywając nową wielką miłość syna. Piłki. Kopie, rzuca, wszędzie ją bierze ze sobą a nawet raz przytachał ją do łóżka. W sklepie omijam dział z zabawkami bo teraz właśnie są powstawiane na środek piłki różnego rodzaju i wielkości. A synek "Ce!".
Drugą rzeczą, którą się fascynuje są puzzle. Wszelkiego rodzaju, choć najlepsze to takie drewniane z różnymi kształtami. Uwielbia je wyciągać ("mama! Padło!" - znaczy wypadło) i układać od nowa. Raz za razem.
Trzecia rzecz to książki. Nakupowałam ich swego czasu bardzo dużo i teraz to owocuje półgodzinnym siedzeniem na kanapie i wertowanie kolejnych stron z rysunkami krówek bądź piesków. Jednocześnie muszę "czytać". Czyli opowiadać co widzę na obrazku. Synek pokazuje mi na przykład Kubusia Puchatka lecącego balonem (mama! Tam!) a ja muszę wymyślić szybko historyjkę na ten temat. Bo jak nie to przyciąga mi głowę do książki ze słowem Tam!.
I tata wcale nie jest zwolniony z obowiązku. Też musi czytać!
Czy bawię się z synkiem rozwojowo? Nie zwraca na to uwagi. Wystarczy mi jego śmiech. Machanie nogami na kanapie, chodzenie po kałuży czy puszczanie piórka małego ptaszka przez palce na wiatr. To jest najlepsza zabawa dla synka. Na naukę kształtów i kolorów ma jeszcze czas. Liczyć nauczy się w szkole. Teraz ma się dobrze bawić.
I chyba mi to wychodzi bo większość dnia widzę jego uśmiechniętą twarz. I wieczne podekscytowanie, że zobaczył wiewiórkę czy ptaszka a piórko lata.
Mój przepis na jego dzieciństwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz