Wróciłam dziś z pracy do domu z synkiem. Bawimy się świetnie (synek rozpoznaje już piłkę na obrazkach i co 5 sekund musi mi od nowa ją pokazać - swoją drogą piłkę pokaże a jak o zwierzątka się pytam to tylko się patrzy; piłka ciekawsza widocznie). No więc, bawimy się wspaniale aż do momentu kiedy stwierdziłam, że trzeba przebrać pampersa. Fajnie, synek się kładzie na łóżku a jak otwieram pampersa. A tam niespodzianka! I to jaka! Kupa aż do pleców.
Z westchnieniem biorę się za mycie pupci a synkowi się to nie spodobało. Zanim obmyłam ten mały tyłek to mały z wielkim rykiem obsikał całe ubranko... . Ale całe! No to jeszcze przebrać musiałam. A mały krzyczy bo mu się nie podoba. Ale jak krzyczy! Myślałam, że sąsiadka policję wezwie.
Po umyciu i przebraniu kiedy postawiłam szkraba na podłodze to nagle uśmiech na twarzy i leeeeci mi piłkę pokazać. Trzeba było książkę ze sobą wziąć. Ja to nigdy nie myślę.
Cały wieczór przeplatał śmiech z krzykiem. Jak go kąpałam to się okazało! Jest już cały ząb na wierzchu! Dolna czwórka się ze mną przywitała. A górna wychodzi dopiero.
No i teraz rozumiem wszystko. Idzie ząb to i synek krzyczy ze złości. Będą znowu ciężkie dni...
KĄCIK MAMY:
Gdzieś na jakimś blogu przeczytałam, że trzeba codziennie smarować piersi. No to smaruję. I wiecie co? Są efekty! Naprawdę polecam. Nawet rano i wieczorem. Ja smaruję i widzę sporą różnicę bo po ciąży nie przedstawiały się najlepiej. A teraz to się nie umywa.
Nie mogłam zdecydować co kupić na mikołaja synkowi. Aż wczoraj przez przypadek wpadłam na aukcję na angielskim e bay'u. Kredki crayola za naprawdę niską cenę i z darmową przesyłką! Idealny prezent. Jutro zamawiam.
A z prezentem na gwiazdkę to naprawdę nie mam pojęcia...
Odpoczynek
piątek, 29 listopada 2013
piątek, 22 listopada 2013
Na wojennej ścieżce!
Wkraczamy na wojenną ścieżkę. Synek atakuje a my się bronimy.
Nie, nie chodzi tu wcale o nerwy, płacze czy krzyki. Chodzi o brojenie. I to brojenie przez wielkie B.
Znacie te momenty, kiedy słyszycie ciszę zamiast normalnej zabawy dziecka? Ja poznałam. I napiszę, że najgorsze jest te pierwsze parę sekund niepewności. Opiszę na przykładzie:
Dom jest tak dla syna przystosowany, by mógł swobodnie się poruszać (nie ma wiele miejsca ale wszystko jest zaplanowane tak by się do niczego złego nie dostał. Nawet schody na zewnątrz są zabezpieczone drzwiami, które u góry na czas zabawy synka są zamykane na łańcuch, który znajduje się na samej górze drzwi).
Kiedy więc siedzimy w salonie, mamy wgląd na to co robi w swojej sypialni. Widzimy wszystko oprócz malutkiego skrawka pokoju, gdzie znajduje się pudło z zabawkami. Synek lubi czasami pobawić się sam a my w tym czasie siedzimy i dopijamy chłodną już kawę.
Lata więc sobie synek między pokojem a salonem i coś tam sobie gada. I nagle cisza! Ale jaka cisza. Zrywam się z kanapy a mąż wypada z łazienki w trybie ekspresowym. (zadziałał tu chyba jakiś wbudowany mechanizm rodzicielski). I szukamy malca. Ale go nie ma w jego pokoju. W salonie też nie. Nawet w kuchni pusto.
Serce podeszło mi do gardła kiedy pomyślałam sobie przez krótką chwilę, że może ktoś nie zamknął drzwi na łańcucha a mały sam sobie je otworzył i ruszył po schodach.
Jaka wielka to radość była jak się okazało, że owszem zapomnieliśmy zamknąć drzwi ale do naszej sypialni. Synek tam wszedł i zamknął za sobą drzwi. I buszował w skarpetach. A jaki zadowolony był jak nas zobaczył. Tylko co my się najedliśmy strachu.... .
Inna sytuacja?
Synek zrozumiał jak znaleźć się wyżej i to nie przy pomocy mamy. Ustawił sobie taczkę do góry nogami i na nią wszedł trzymając się bramki do kuchni. Prawie by na podłodze wylądował, gdyby w ostatniej chwili nie został złapany. Ufff.
Poza tym włazi na misie w łóżeczku i wszelkie inne zabawki w zasięgu wzroku i nóżek.
A mi aż gorąco się robi jak widzę jego akrobacje.
Poza tym:
Zwala wszystko co wisi. Nie jest ważne czy to ręcznik na wieszaku w łazience czy koszulka w pokoju na krześle. Co wisi musi wylądować na podłodze.
Woła am a później nie je tylko gdzieś chowa.
Zaczyna chować mi różne rzeczy. Najlepiej jak mieszczą się do sortera.
Komórka jest przedmiotem uwielbienia. Mama daj!
Jeśli uda mi się zajrzeć do książki kiedy się sam bawi (robię to specjalnie, czytałam gdzieś, że jeśli dziecko widzi, że rodzic czyta to w przyszłości weźmie z tego rodzica sam przykład) to zaraz przynosi swoją i mam mu czytać.
Najlepiej jakbym nie siedziała w ogóle na kanapie. Mogę na podłodze siedzieć i robić co chcę bo nie zwraca na mnie syn uwagi, ale nie mogę posadzić czterech liter na kanapie. Nie i już.
I tak piszę i piszę i widzę, że dużo tego. Ale najgorsze (albo najlepsze) jest to, że wystarczy jeden całus i zapominam o wszystkim. I jestem zadowoloną i szczęśliwą mamą.
Tata też jest szczęśliwy, choć niewyspany. Codziennie o 6.30 rano słyszy przez nianię z pokoju obok szept: Tata. Tata. Tata. Wstaje wtedy i idzie do niego. I uważa, że to jest słodkie.
Wspominałam, że w nocy to też musi być tata? Ze mną nie uśnie.
KĄCIK MAMY:
Kawa. Będę jutro potrzebowała dużo kawy. Na nadgodziny do pracy idę na 7.00 rano. A jest 11.30 wieczór i nie idę jeszcze spać. Masochistka ze mnie.
Nie, nie chodzi tu wcale o nerwy, płacze czy krzyki. Chodzi o brojenie. I to brojenie przez wielkie B.
Znacie te momenty, kiedy słyszycie ciszę zamiast normalnej zabawy dziecka? Ja poznałam. I napiszę, że najgorsze jest te pierwsze parę sekund niepewności. Opiszę na przykładzie:
Dom jest tak dla syna przystosowany, by mógł swobodnie się poruszać (nie ma wiele miejsca ale wszystko jest zaplanowane tak by się do niczego złego nie dostał. Nawet schody na zewnątrz są zabezpieczone drzwiami, które u góry na czas zabawy synka są zamykane na łańcuch, który znajduje się na samej górze drzwi).
Kiedy więc siedzimy w salonie, mamy wgląd na to co robi w swojej sypialni. Widzimy wszystko oprócz malutkiego skrawka pokoju, gdzie znajduje się pudło z zabawkami. Synek lubi czasami pobawić się sam a my w tym czasie siedzimy i dopijamy chłodną już kawę.
Lata więc sobie synek między pokojem a salonem i coś tam sobie gada. I nagle cisza! Ale jaka cisza. Zrywam się z kanapy a mąż wypada z łazienki w trybie ekspresowym. (zadziałał tu chyba jakiś wbudowany mechanizm rodzicielski). I szukamy malca. Ale go nie ma w jego pokoju. W salonie też nie. Nawet w kuchni pusto.
Serce podeszło mi do gardła kiedy pomyślałam sobie przez krótką chwilę, że może ktoś nie zamknął drzwi na łańcucha a mały sam sobie je otworzył i ruszył po schodach.
Jaka wielka to radość była jak się okazało, że owszem zapomnieliśmy zamknąć drzwi ale do naszej sypialni. Synek tam wszedł i zamknął za sobą drzwi. I buszował w skarpetach. A jaki zadowolony był jak nas zobaczył. Tylko co my się najedliśmy strachu.... .
Inna sytuacja?
Synek zrozumiał jak znaleźć się wyżej i to nie przy pomocy mamy. Ustawił sobie taczkę do góry nogami i na nią wszedł trzymając się bramki do kuchni. Prawie by na podłodze wylądował, gdyby w ostatniej chwili nie został złapany. Ufff.
Poza tym włazi na misie w łóżeczku i wszelkie inne zabawki w zasięgu wzroku i nóżek.
A mi aż gorąco się robi jak widzę jego akrobacje.
Poza tym:
Zwala wszystko co wisi. Nie jest ważne czy to ręcznik na wieszaku w łazience czy koszulka w pokoju na krześle. Co wisi musi wylądować na podłodze.
Woła am a później nie je tylko gdzieś chowa.
Zaczyna chować mi różne rzeczy. Najlepiej jak mieszczą się do sortera.
Komórka jest przedmiotem uwielbienia. Mama daj!
Jeśli uda mi się zajrzeć do książki kiedy się sam bawi (robię to specjalnie, czytałam gdzieś, że jeśli dziecko widzi, że rodzic czyta to w przyszłości weźmie z tego rodzica sam przykład) to zaraz przynosi swoją i mam mu czytać.
Najlepiej jakbym nie siedziała w ogóle na kanapie. Mogę na podłodze siedzieć i robić co chcę bo nie zwraca na mnie syn uwagi, ale nie mogę posadzić czterech liter na kanapie. Nie i już.
I tak piszę i piszę i widzę, że dużo tego. Ale najgorsze (albo najlepsze) jest to, że wystarczy jeden całus i zapominam o wszystkim. I jestem zadowoloną i szczęśliwą mamą.
Tata też jest szczęśliwy, choć niewyspany. Codziennie o 6.30 rano słyszy przez nianię z pokoju obok szept: Tata. Tata. Tata. Wstaje wtedy i idzie do niego. I uważa, że to jest słodkie.
Wspominałam, że w nocy to też musi być tata? Ze mną nie uśnie.
KĄCIK MAMY:
Kawa. Będę jutro potrzebowała dużo kawy. Na nadgodziny do pracy idę na 7.00 rano. A jest 11.30 wieczór i nie idę jeszcze spać. Masochistka ze mnie.
środa, 20 listopada 2013
Babcia przyjechała!
Babcia trafiła do Anglii w zeszłą sobotę. Szczęśliwie doleciała i nocowała u brata męża. Na drugi dzień robiłam obiad dla całej rodziny u nas by babcia zobaczyła się z wnukiem. I oswoiła się z nim tak samo jak on musiał oswoić się z babcią. Chociaż przecież często ją przez internet widział. Ale to nie to samo.
Podczas pierwszych dziesięciu minut nie mogłam nic zrobić bo synek przylgnął do mojej nogi i do mnie ogółem. Potem został obłaskawiony przez rodzinkę trzema kinder niespodziankami. I myślę, że te czekoladowe jajka oraz kilka minut wyglądania zza moich pleców przesądziły o wszystkim. Synuś obdarzył babcię jednym z jego pięknych uśmiechów i poszedł się bawić do wujka.
Kiedy zebrał się czas wyjazdu babcia z nami została (odwieźliśmy ją przed czasem snu synka) i poszła z nami na spacer na plac zabaw. Zimno, że hej ale synek szczęśliwy. Wszystko babci pokazywał. I opowiadał. Po swojemu ale jednak.
Od tamtego dnia babcia jest u nas prawie codziennie przez większość dnia. A potem jedzie a ja kładę syna spać.
Ale ile się przez ten czas zmieniło. Nastąpił spory skok do przodu. Babcia nauczyła na przykład wytykać język. Albo wycierać nosek chusteczką. Tata otrzepywać ręce. A mama przybijania piątki.
Wyszły dwa zęby nad dziąsło i dwa następne idą. Synek mówi już parę wyrazów. Na przykład: AJO to balon, PAPACI to papa, BJE to klocki. Umie też NIE (ne!), TAK(ta) i DAJ. O MAMA i TATA nie wspominam. Wychodzi mu nawet BAPCIA (babcia).
Małego naszła ochota na rysowanie i sortowanie klocków. I piłkę. Jak on uwielbia grać w piłkę.
Aaaaa i mamy katar.
Z ciekawych rzeczy też: Synek uwiesił się na umywalce i machał nóżkami. A byłam obok niego. Odkręcałam w wannie wodę. I nie zdążyłam zapobiec. On miał zabawę a ja oczami wyobraźni widziałam wybite ząbki albo guza.
No i wspiął się sam na łóżko.
Czyżby się zaczynał ten intensywny okres w moim życiu?
KĄCIK MAMY:
Nie mam już pomysłów na obiady. Jeśli ktoś chciałby się podzielić jakimś przepisem to będę wdzięczna.
Latanie za synem wyciska moją energię jak sokownik pomarańczę. Odkąd przyjechała babcia to jest bardziej aktywny. Babcia pojedzie a ja zostanę z tą aktywnością. Czeka mnie chyba utrata wagi.
Z seriali oglądam aktualnie Raising Hope. A z literatury: "Nawałnicę Mieczy: Stal i Śnieg" Georga R.R. Martina. Swoją drogą ciekawe zjawisko wystąpiło w Polsce. Wydawca nie mógł wydać książki tak jak za granicą w jednej części. Tylko jedną większą podzielił na dwie mniejsze. Czyli następna do czytania w kolejce jest: "Nawałnica Mieczy: Krew i Złoto" I zamiast za jedną książkę płacimy za dwie. Sprytne nie?
Podczas pierwszych dziesięciu minut nie mogłam nic zrobić bo synek przylgnął do mojej nogi i do mnie ogółem. Potem został obłaskawiony przez rodzinkę trzema kinder niespodziankami. I myślę, że te czekoladowe jajka oraz kilka minut wyglądania zza moich pleców przesądziły o wszystkim. Synuś obdarzył babcię jednym z jego pięknych uśmiechów i poszedł się bawić do wujka.
Kiedy zebrał się czas wyjazdu babcia z nami została (odwieźliśmy ją przed czasem snu synka) i poszła z nami na spacer na plac zabaw. Zimno, że hej ale synek szczęśliwy. Wszystko babci pokazywał. I opowiadał. Po swojemu ale jednak.
Od tamtego dnia babcia jest u nas prawie codziennie przez większość dnia. A potem jedzie a ja kładę syna spać.
Ale ile się przez ten czas zmieniło. Nastąpił spory skok do przodu. Babcia nauczyła na przykład wytykać język. Albo wycierać nosek chusteczką. Tata otrzepywać ręce. A mama przybijania piątki.
Wyszły dwa zęby nad dziąsło i dwa następne idą. Synek mówi już parę wyrazów. Na przykład: AJO to balon, PAPACI to papa, BJE to klocki. Umie też NIE (ne!), TAK(ta) i DAJ. O MAMA i TATA nie wspominam. Wychodzi mu nawet BAPCIA (babcia).
Małego naszła ochota na rysowanie i sortowanie klocków. I piłkę. Jak on uwielbia grać w piłkę.
Aaaaa i mamy katar.
Z ciekawych rzeczy też: Synek uwiesił się na umywalce i machał nóżkami. A byłam obok niego. Odkręcałam w wannie wodę. I nie zdążyłam zapobiec. On miał zabawę a ja oczami wyobraźni widziałam wybite ząbki albo guza.
No i wspiął się sam na łóżko.
Czyżby się zaczynał ten intensywny okres w moim życiu?
KĄCIK MAMY:
Nie mam już pomysłów na obiady. Jeśli ktoś chciałby się podzielić jakimś przepisem to będę wdzięczna.
Latanie za synem wyciska moją energię jak sokownik pomarańczę. Odkąd przyjechała babcia to jest bardziej aktywny. Babcia pojedzie a ja zostanę z tą aktywnością. Czeka mnie chyba utrata wagi.
Z seriali oglądam aktualnie Raising Hope. A z literatury: "Nawałnicę Mieczy: Stal i Śnieg" Georga R.R. Martina. Swoją drogą ciekawe zjawisko wystąpiło w Polsce. Wydawca nie mógł wydać książki tak jak za granicą w jednej części. Tylko jedną większą podzielił na dwie mniejsze. Czyli następna do czytania w kolejce jest: "Nawałnica Mieczy: Krew i Złoto" I zamiast za jedną książkę płacimy za dwie. Sprytne nie?
środa, 6 listopada 2013
Tyle umiemy!
Już tyle drogi za nami i jeszcze sporo przed nami.
Synek odkąd nauczył się chodzić to jest wszędzie. Ba. Był już wszędzie jak raczkował ale teraz to już jest go pełno w każdym zakamarku domu. I przeważnie jak jestem z nim sama wieczorami to nie odstępuje mnie na krok. Dopóki jestem w tym samym pokoju to jest ok. Ale wyjście do toalety? Nie sama. A, że mi się chce? A to pampersa nie masz mamo?
Chodzi więc wszędzie i pyta. Choć nie wiem czy to pytaniem można nazwać. Nasza konwersacja wygląda tak:
-To! - pokazuje palcem synek
- To jest lampa kochanie. Lampa się świeci. Dzięki temu jest jasno.
-To! - nie ustępuje ciekawski synek
- To jest kanapa. Służy do siedzenia.
-To!!! - I pokazuje na zbiorowisko misi. Ponieważ mówi to zniecierpliwionym głosem oznacza to, że chce się tam dostać a nie ma jak. Albo inaczej. Chce misia. A którego? Zgadnij mamo? Tato?
I pokazujemy mu po kolei misie. Słyszymy wtedy:
-Ne. Ne. Ne. Taaa! - i za chwilę miś ma obślinioną mordkę a synek tula się po ziemi.
Guziki. Guziki są wielką miłością syna. Zapalanie światła i dzwonienie dzwonkiem do drzwi jest codziennie. Właściwie mam nowy sposób na niepłakanie synka kiedy idziemy do domu. Dam mu dzwonić dzwonkiem. I zamknąć drzwi. I zapalić światło. Zadowolony wtedy nie zwraca uwagi, że przed chwilą byliśmy na dworze.
Jak wchodzę do kuchni (od salonu kuchnię oddziela tylko bramka) to zaraz słyszę: AM MAMA!
Mam mu coś dać. Pal licho jak mam owoce. A jak akurat nie mam? Paluszki też lubi.
A siniaków ile ma synek? Na nogach... Bo po co przejść na czworaka obok klocków jak można po nich?
Jednak najważniejszą teraz szkoloną przez niego umiejętnością jest wspinanie. Umie już przy odrobinie wysiłku na ławę wejść. I się wtedy cieszy. A jak mu nie wychodzi? Staliście kiedyś obok karetki jak włączyła sygnał dźwiękowy? Pomnóżcie razy dwa i usłyszycie jego nerwowy krzyk. Nie ma co. Charakterek to ma po mnie.
A teraz coś nowego. Kącik mamy:
Piszę o moim małym szkrabie ale od siebie też coś bym chciała napisać. O sobie.
I dziś podchwycę temat blogerki Matka Browar (mam nadzieję, że się nie obrazi za to :) ).
Bez czego nie mogę żyć? Będzie krótko, żeby nie przedłużać:
Kawa bo bez niej życie traci smak.
Książki bo wyobraźnia też potrzebuje AM.
Seriale bo lubię przy nich szydełkować.
Jedzenie bo kocham dobrą kuchnię. Zwłaszcza ostre dania.
Mąż i syn bo cóż by życie bez nich znaczyło?
A właśnie. Mąż ma jutro urodziny :) Sto lat kochanie! Bo pewnie przeczytasz dzisiejszy post!
Synek odkąd nauczył się chodzić to jest wszędzie. Ba. Był już wszędzie jak raczkował ale teraz to już jest go pełno w każdym zakamarku domu. I przeważnie jak jestem z nim sama wieczorami to nie odstępuje mnie na krok. Dopóki jestem w tym samym pokoju to jest ok. Ale wyjście do toalety? Nie sama. A, że mi się chce? A to pampersa nie masz mamo?
Chodzi więc wszędzie i pyta. Choć nie wiem czy to pytaniem można nazwać. Nasza konwersacja wygląda tak:
-To! - pokazuje palcem synek
- To jest lampa kochanie. Lampa się świeci. Dzięki temu jest jasno.
-To! - nie ustępuje ciekawski synek
- To jest kanapa. Służy do siedzenia.
-To!!! - I pokazuje na zbiorowisko misi. Ponieważ mówi to zniecierpliwionym głosem oznacza to, że chce się tam dostać a nie ma jak. Albo inaczej. Chce misia. A którego? Zgadnij mamo? Tato?
I pokazujemy mu po kolei misie. Słyszymy wtedy:
-Ne. Ne. Ne. Taaa! - i za chwilę miś ma obślinioną mordkę a synek tula się po ziemi.
Guziki. Guziki są wielką miłością syna. Zapalanie światła i dzwonienie dzwonkiem do drzwi jest codziennie. Właściwie mam nowy sposób na niepłakanie synka kiedy idziemy do domu. Dam mu dzwonić dzwonkiem. I zamknąć drzwi. I zapalić światło. Zadowolony wtedy nie zwraca uwagi, że przed chwilą byliśmy na dworze.
Jak wchodzę do kuchni (od salonu kuchnię oddziela tylko bramka) to zaraz słyszę: AM MAMA!
Mam mu coś dać. Pal licho jak mam owoce. A jak akurat nie mam? Paluszki też lubi.
A siniaków ile ma synek? Na nogach... Bo po co przejść na czworaka obok klocków jak można po nich?
Jednak najważniejszą teraz szkoloną przez niego umiejętnością jest wspinanie. Umie już przy odrobinie wysiłku na ławę wejść. I się wtedy cieszy. A jak mu nie wychodzi? Staliście kiedyś obok karetki jak włączyła sygnał dźwiękowy? Pomnóżcie razy dwa i usłyszycie jego nerwowy krzyk. Nie ma co. Charakterek to ma po mnie.
A teraz coś nowego. Kącik mamy:
Piszę o moim małym szkrabie ale od siebie też coś bym chciała napisać. O sobie.
I dziś podchwycę temat blogerki Matka Browar (mam nadzieję, że się nie obrazi za to :) ).
Bez czego nie mogę żyć? Będzie krótko, żeby nie przedłużać:
Kawa bo bez niej życie traci smak.
Książki bo wyobraźnia też potrzebuje AM.
Seriale bo lubię przy nich szydełkować.
Jedzenie bo kocham dobrą kuchnię. Zwłaszcza ostre dania.
Mąż i syn bo cóż by życie bez nich znaczyło?
A właśnie. Mąż ma jutro urodziny :) Sto lat kochanie! Bo pewnie przeczytasz dzisiejszy post!
piątek, 1 listopada 2013
Do góry!!! I mamy strachy!
Post na szybko, bo znowu coś nowego sie wydarzyło w tym króciutkim życiu mojego synka. Ja coś czułam, że od paru dni na coś się szykuje. Do czegoś przygotowuje. Ale nisepodzianka była ogromna.
Synek nauczył się wspinać! Miał z tym nie lada problem bo chciał się dostać do paru miejsc ale nie mógł. No to teraz może. I ja mam kłopot.
Bo gdzie ja schowam te wszystkie rzeczy które mogą go skaleczyć, spaść czy potłuc? Miałam takie fajne miejsce przy szafie. Zasłonięte pudłami na moje szpargoły do szydełkowania i wyszywania. A teraz muszę i to usunąć, bo jak wespnie mi się na te pudła, to jeszcze sobie tylko guza nabije.
No i trzeba też być świadomym, że ucieczka z łóżeczka może być już tylko kwestią czasu... . Oj czekają mnie pracowite dni.
Ale co by nie powiedzieć, jestem dumna.
PS. Wczoraj było Halloween i świętowaliśmy je z synkiem. Miał kostium i koszyczek na słodycze. Cały był zapełniony po przechadzce. A synek szczęśliwy. On jeszcze nie wie o co chodzi ale bardzo mu się podobało.
Halloween uważam za nieszkodliwe święto. Nie potrzebuję przygotowań na Wszystkich Świętych. Bo pewnie i tak bym nie poszła (nie mam jak, mieszkam w Anglii). Wolę w ten dzień zapalić świecę w domu a na cmentarz pójść kiedy będzie spokojnie. Bo nie lubię tego zaduchu na cmentarzu, tej zazdrości bo ona ma lepszy znicz/kwiaty, czy tej mszy w tym zimnie. Ja na cmentarz chodzę do bliskich kiedy jest cicho i spokojnie. Mogę wtedy podumać i powspominać o zmarłym a nie o tym, że ktoś jest lepiej czy gorzej od kogoś ubrany. A na mszę mogę pójść do kościoła. Nawet mogę zamówić mszę w intencji zmarłych. Synkowi też wolę wszystko wytłumaczyć na spokojnie i nie muszę go zrażać godzinnym postojem w zimnie i duchocie ciężkich perfum.
Tak już mam. I tak jak w opisie - tak zapamiętałam Wszystkich Świętych jako dziecko. I wolałabym tego oszczędzić mojemu maluszkowi. Pójdziemy na cmentarz w wakacje (będę w Polsce) to wtedy postaram się coś wytłumaczyć.
Synek nauczył się wspinać! Miał z tym nie lada problem bo chciał się dostać do paru miejsc ale nie mógł. No to teraz może. I ja mam kłopot.
Bo gdzie ja schowam te wszystkie rzeczy które mogą go skaleczyć, spaść czy potłuc? Miałam takie fajne miejsce przy szafie. Zasłonięte pudłami na moje szpargoły do szydełkowania i wyszywania. A teraz muszę i to usunąć, bo jak wespnie mi się na te pudła, to jeszcze sobie tylko guza nabije.
No i trzeba też być świadomym, że ucieczka z łóżeczka może być już tylko kwestią czasu... . Oj czekają mnie pracowite dni.
Ale co by nie powiedzieć, jestem dumna.
PS. Wczoraj było Halloween i świętowaliśmy je z synkiem. Miał kostium i koszyczek na słodycze. Cały był zapełniony po przechadzce. A synek szczęśliwy. On jeszcze nie wie o co chodzi ale bardzo mu się podobało.
Halloween uważam za nieszkodliwe święto. Nie potrzebuję przygotowań na Wszystkich Świętych. Bo pewnie i tak bym nie poszła (nie mam jak, mieszkam w Anglii). Wolę w ten dzień zapalić świecę w domu a na cmentarz pójść kiedy będzie spokojnie. Bo nie lubię tego zaduchu na cmentarzu, tej zazdrości bo ona ma lepszy znicz/kwiaty, czy tej mszy w tym zimnie. Ja na cmentarz chodzę do bliskich kiedy jest cicho i spokojnie. Mogę wtedy podumać i powspominać o zmarłym a nie o tym, że ktoś jest lepiej czy gorzej od kogoś ubrany. A na mszę mogę pójść do kościoła. Nawet mogę zamówić mszę w intencji zmarłych. Synkowi też wolę wszystko wytłumaczyć na spokojnie i nie muszę go zrażać godzinnym postojem w zimnie i duchocie ciężkich perfum.
Tak już mam. I tak jak w opisie - tak zapamiętałam Wszystkich Świętych jako dziecko. I wolałabym tego oszczędzić mojemu maluszkowi. Pójdziemy na cmentarz w wakacje (będę w Polsce) to wtedy postaram się coś wytłumaczyć.
Subskrybuj:
Posty (Atom)