Od jakiegoś czasu, a mam tu na myśli niecały tydzień, musimy uważać na każde słowo które wypowiadamy z mężem. Bo słowo "Dupa" weszło do słownika synka całkiem niespodziewanie. Najśmieszniejsze jest to, że żadne z nas nie przypomina sobie sytuacji, w której takie słowo mogło być użyte. Ale jednak jest i staramy się je zmiękczyć "Pupą".
I jeśli już o słowach mowa, to synek zauważył, że kiedy stara się mówić nam "po naszemu" co chce to przeważnie to dostaje. Zachęca go to do nauki słówek bardziej niż jakieś specjalne nauczanie. Codziennie poznaje co najmniej jedno słowo a są dni, że tych słów jest więcej.
Jego ulubionym i jak dotąd najśmieszniej wypowiadanym przez synka słowem jest "Kakaszi" co oznacza kaloszki. Jest to wielka miłość do obuwia i każde adidasy mogą się schować. Są kalosze jest wielka radość. Z wielką radością do obuwia wymawia także słowo "Papcie" ale tu już raczej normalnie.
Synek mnóstwo uwagi poświęca jedzeniu i tego właśnie uczy się najchętniej.
Apko - Jabłko
Baniań - Banan
Jajo
Oje- Ogórek
Sier - ser
Ciao - ciasteczko
Czipsy
Choć i tak najczęściej słyszę odgłos otwierających się drzwi lodówki i niecierpliwe " Ce Ama!"
Już niedługo, już za chwilkę, będę odpowiadać na jedno wielkie pytanie małych dzieci:
"Dlaczego?"
(i chyba czas się nauczyć odpowiedzi na pytania: Dlaczego słońce jest gorące, trawa zielona a woda mokra? Mamo! Dlaczego?)
Odpoczynek
czwartek, 29 maja 2014
piątek, 23 maja 2014
Jesteśmy zachwyceni!
Jak w tytule jesteśmy zachwyceni. Balonem.Ale do rzeczy!
Pogoda dziś była nieciekawa. Wciąż padało i wiało. Zmuszeni byliśmy wrócić do domu, bo o przebywaniu i zabawie na dworze nie było mowy. I tu cienki głosik w głowie zaczął mi piszczeć: "Ale on się nie wybiega! To będzie mordęga!".
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham mojego szkraba i naprawdę nieba bym mu uchyliła. Ale wiem, że jak nie wybiega odpowiedniej ilości energii to robi się płaczliwy, marudny i zły. A kooperacja z takim dzieckiem kończy się bólem głowy bo synek ma naprawdę donośny głos i potrafi go odpowiednio modulować.
Po powrocie do domu, o dziwo bez wrzasków o to, że on chce TAM na dworze piłki pod krzak wrzucać, podałam obiad, z którego synek najchętniej wyjadł ketchup, dałam coś do picia i poszłam myć naczynia. Chwila spokoju, synek puzzle układa.
I nagle słyszę:
BAJON!
Wchodzę do salonu a tam synek wyczekująco stoi z balonem w ręku. W końcu zdecydował się go odbić w moją stronę a ja mu go odbiłam z powrotem. Graliśmy tak z pół godziny, aż w końcu synek usiadł ze zmęczenia, zadowolony i zażądał CIAO. Ja szybko wsadziłam herbatnika w rączkę i usiadłam.
Byłam wykończona lataniem po domu za balonem, bo synek zauważył, że jest zabawniej jak to mama lata wszędzie gdzie balon spadnie.
Fitness? Siłownia? Po co? Wystarczy prawie dwuletnie dziecko i balon.
Polecam!
Pogoda dziś była nieciekawa. Wciąż padało i wiało. Zmuszeni byliśmy wrócić do domu, bo o przebywaniu i zabawie na dworze nie było mowy. I tu cienki głosik w głowie zaczął mi piszczeć: "Ale on się nie wybiega! To będzie mordęga!".
Nie zrozumcie mnie źle. Kocham mojego szkraba i naprawdę nieba bym mu uchyliła. Ale wiem, że jak nie wybiega odpowiedniej ilości energii to robi się płaczliwy, marudny i zły. A kooperacja z takim dzieckiem kończy się bólem głowy bo synek ma naprawdę donośny głos i potrafi go odpowiednio modulować.
Po powrocie do domu, o dziwo bez wrzasków o to, że on chce TAM na dworze piłki pod krzak wrzucać, podałam obiad, z którego synek najchętniej wyjadł ketchup, dałam coś do picia i poszłam myć naczynia. Chwila spokoju, synek puzzle układa.
I nagle słyszę:
BAJON!
Wchodzę do salonu a tam synek wyczekująco stoi z balonem w ręku. W końcu zdecydował się go odbić w moją stronę a ja mu go odbiłam z powrotem. Graliśmy tak z pół godziny, aż w końcu synek usiadł ze zmęczenia, zadowolony i zażądał CIAO. Ja szybko wsadziłam herbatnika w rączkę i usiadłam.
Byłam wykończona lataniem po domu za balonem, bo synek zauważył, że jest zabawniej jak to mama lata wszędzie gdzie balon spadnie.
Fitness? Siłownia? Po co? Wystarczy prawie dwuletnie dziecko i balon.
Polecam!
Ja się bawię!
Post z ponad miesięcznym opóźnieniem. Mogłabym napisać, że nie miałam czasu, że zajęta dzieckiem. Ale nie. Życie mnie dopadło. Przyjechała teściowa w odwiedziny i u synka nastąpiła wielka fascynacja babcią. W końcu dostaliśmy z mężem odrobinkę więcej snu z rana co poskutkowało znacznie lepszymi humorami i większą energią.
Przyszła już ciepła wiosna, więc większość czasu spędzaliśmy na zewnątrz odkrywając nową wielką miłość syna. Piłki. Kopie, rzuca, wszędzie ją bierze ze sobą a nawet raz przytachał ją do łóżka. W sklepie omijam dział z zabawkami bo teraz właśnie są powstawiane na środek piłki różnego rodzaju i wielkości. A synek "Ce!".
Drugą rzeczą, którą się fascynuje są puzzle. Wszelkiego rodzaju, choć najlepsze to takie drewniane z różnymi kształtami. Uwielbia je wyciągać ("mama! Padło!" - znaczy wypadło) i układać od nowa. Raz za razem.
Trzecia rzecz to książki. Nakupowałam ich swego czasu bardzo dużo i teraz to owocuje półgodzinnym siedzeniem na kanapie i wertowanie kolejnych stron z rysunkami krówek bądź piesków. Jednocześnie muszę "czytać". Czyli opowiadać co widzę na obrazku. Synek pokazuje mi na przykład Kubusia Puchatka lecącego balonem (mama! Tam!) a ja muszę wymyślić szybko historyjkę na ten temat. Bo jak nie to przyciąga mi głowę do książki ze słowem Tam!.
I tata wcale nie jest zwolniony z obowiązku. Też musi czytać!
Czy bawię się z synkiem rozwojowo? Nie zwraca na to uwagi. Wystarczy mi jego śmiech. Machanie nogami na kanapie, chodzenie po kałuży czy puszczanie piórka małego ptaszka przez palce na wiatr. To jest najlepsza zabawa dla synka. Na naukę kształtów i kolorów ma jeszcze czas. Liczyć nauczy się w szkole. Teraz ma się dobrze bawić.
I chyba mi to wychodzi bo większość dnia widzę jego uśmiechniętą twarz. I wieczne podekscytowanie, że zobaczył wiewiórkę czy ptaszka a piórko lata.
Mój przepis na jego dzieciństwo.
Przyszła już ciepła wiosna, więc większość czasu spędzaliśmy na zewnątrz odkrywając nową wielką miłość syna. Piłki. Kopie, rzuca, wszędzie ją bierze ze sobą a nawet raz przytachał ją do łóżka. W sklepie omijam dział z zabawkami bo teraz właśnie są powstawiane na środek piłki różnego rodzaju i wielkości. A synek "Ce!".
Drugą rzeczą, którą się fascynuje są puzzle. Wszelkiego rodzaju, choć najlepsze to takie drewniane z różnymi kształtami. Uwielbia je wyciągać ("mama! Padło!" - znaczy wypadło) i układać od nowa. Raz za razem.
Trzecia rzecz to książki. Nakupowałam ich swego czasu bardzo dużo i teraz to owocuje półgodzinnym siedzeniem na kanapie i wertowanie kolejnych stron z rysunkami krówek bądź piesków. Jednocześnie muszę "czytać". Czyli opowiadać co widzę na obrazku. Synek pokazuje mi na przykład Kubusia Puchatka lecącego balonem (mama! Tam!) a ja muszę wymyślić szybko historyjkę na ten temat. Bo jak nie to przyciąga mi głowę do książki ze słowem Tam!.
I tata wcale nie jest zwolniony z obowiązku. Też musi czytać!
Czy bawię się z synkiem rozwojowo? Nie zwraca na to uwagi. Wystarczy mi jego śmiech. Machanie nogami na kanapie, chodzenie po kałuży czy puszczanie piórka małego ptaszka przez palce na wiatr. To jest najlepsza zabawa dla synka. Na naukę kształtów i kolorów ma jeszcze czas. Liczyć nauczy się w szkole. Teraz ma się dobrze bawić.
I chyba mi to wychodzi bo większość dnia widzę jego uśmiechniętą twarz. I wieczne podekscytowanie, że zobaczył wiewiórkę czy ptaszka a piórko lata.
Mój przepis na jego dzieciństwo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)